środa, 25 grudnia 2013

Święta

Hmm, czas ucieka a na blogu nie przybywa. W czasie Świąt teoretycznie powinienem mieć więcej czasu na pisanie. Niestety tak nie jest, pełna lista rzezy do zrobienia. Z drugiej strony dochodzą do mnie głosy, że są osoby co lubią mnie czytać, więc skoro ktoś lubi, to warto to robić. Więc w Nowym Roku zamierzam kontynuować, stawiam sobie minimum, jeden post na miesiąc, może się uda dotrzymać.


A tymczasem składam serdeczne życzenia błogosławieństwa Bożego na (jeszcze trwające) Święta i Szczęśliwego Nowego Roku!

Muzyczna dedykacja: Laetabundus - dominikańska Sekwencja na III Mszę Bożego Narodzenia.


czwartek, 12 grudnia 2013

Papier

   Witam po kolejnej dłuższe przerwie. Jednej z wiernych czytelniczek obiecałem wpis o patriotyzmie. Wpis się już od miesiąca prawie tworzy, ale utworzyć się nie może. Tak to już jest, jak chce się być wiernym swoim poglądom, a zarazem nie urazić swoich znajomych (których mam po obu stronach "barykady patriotycznej") zbyt mocnym językiem (poza tym zwyczajnie nie mam czasu:).
   Ale ad rem. Od paru dni zaczyna mnie wkurzać jedna rzecz. Papier. Tak, wkurza mnie papier, a dokładnie: "Przeczytałem ciekawy papier", "Piszę jeden papier o czymś tam", "A o czym był ten papier?". Pewnie zdecydowana większość z czytelników nie wie o co chodzi. Śpieszę wyjaśnić. Słowem paper w języku angielskim określa się artykuł naukowy, czyli najczęściej relację z jakiś badań (eksperymentu lub obserwacji) z dokładnym opisem metodyki, wyników i ich interpretacją. Paper może też być pracą przeglądową (czyli autor analizuje dotychczas opublikowane dane w jakimś temacie), teoretyczną lub metodyczną. Po polsku dotychczas określano to mianem artykułu lub publikacji. A teraz wkrada nam się ten papier. Jest to spowodowane tym, że  naukowcy używają głównie języka angielskiego. Mnie jednak ten papier denerwuje. Jak mamy słowa już obecne w języku polskim, to po co je zastępować kalką z angielszczyzny (ciągle mi się jednak papier kojarzy z materiałem używanym głównie do pisania). Może wyjdę na purystę, ale uważam, że o język należy dbać. To, że w nauce panuje angielski jest faktem i żeby coś zdziałać trzeba go znać i używać. Nie znaczy to bynajmniej, że należy tym samym niszczyć język nasz ojczysty.
   To będzie tyle z mojej strony. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem (podejrzewam, że wpis przeczytają też ci, co czytają papiery;). Tak samo myślę, że powstający w bólach wpis o patriotyzmie tez nikogo nie urazi, a zarazem wyrazi odpowiednio moje poglądy :)
   Na koniec wszystkim magistrantom, doktorantom, doktorom i wyżej życzę udanego czytania ARTYKUŁÓW NAUKOWYCH (względnie publikacji;)

piątek, 1 listopada 2013

Zokôpane, Zokôpane

Po długiej przerwie wracam do blogowania. Nie jestem w stanie obiecać czy moje blogowanie odzyska "dawną świetność" mówiąc nieskromnie (mam na myśli ilość wpisów na miesiąc). Kiedyś napisałem, że napiszę wpis o Zakopanem. Tym samym chcę zamknąć swoisty "cykl" wpisów o różnych miastach.
Ogólna tendencja wśród części moich znajomych jest taka, że Zakopanego się nie lubi bo: zatłoczone, drogie i tandetne. Niektórzy, nawiasem mówiąc, ekstrapolują tę niechęć na całe Tatry (dwa cytaty z mojego kolegi, który określa te góry mianem "skupiska skał na południu" i "największego ZOO w Polsce").
Wracając do Zakopanego. Ciężko się nie zgodzić z wieloma zarzutami. To miasto po części samo zapracowało sobie na niechęć. Chaotyczna i niegustowna architektura, wszechobecna tandeta i niewspółmierna do tego zarozumiałość ocierająca się o pychę, prezentowana przez część rdzennych mieszkańców, rzutuje na wizerunek miasta i niestety też na całą góralszczyznę. Oprócz tego, jest to miejsce ofiarą nadmiernego ruchu turystycznego. Jak jest duży tłum, to samo przez się powoduje, że w tym tłumie jest dużo ludzi z przypadku, których spokojnie można określić "ceprami" (o czym pisze wie każdy kto choć raz w życiu widział Krupówki). 
Ale jest też drugie Zakopane. Tutaj można znaleźć kilka oryginalnych willi w stylu witkiewiczowskim, tutaj są zabytkowe kościółki (zresztą jest kilkanaście kościołów, prowadzonych przez zakony, które oferują zdecydowanie wyższy poziom duszpasterstwa niż przeciętne wiejskie czy nawet miejskie parafie). Tutaj jest Teatr, kilka autorskich galerii, to miasto nadal ma swego ducha stworzonego przez jego "odkrywców" i ich następców. Mam na myśli takie osoby jak: dr Tytus Chałubiński, Henryk Sienkiewicz, Karol Szymanowski, obydwaj Witkiewiczowie, Władysław Hasior i szereg innych. Z tym miastem byli też związani wielcy górale jak Sabała czy Klimek Bachleda. Tutaj zjeżdżała się inteligencja w czasach zaborów, ale też tutaj doszło do największej kolaboracji z hitlerowcami (choć w samym mieście był co ciekawe mniejszy odsetek ludzi z kenkartą G niż w Nowym Targu).
Można by jeszcze wyciągnąć szereg dowodów chluby i hańby tego miasta (ze zdecydowaną przewagą tego pierwszego). Podsumowując uważam, że to miasto należy odkryć, przebić się przez grubą jak najstarsze tatrzańskie jodły otoczkę tandety, ceprostwa i blichtru i poznać jego niewątpliwe zalety.
Ja prywatnie to miasto lubię :)


P.S. Co do dalszych losów mojego blogu. Jak pewnie stali czytelnicy (o ile takowi istnieją) widzą, zaniedbałem się ostatnio. Jest to spowodowane nowymi realiami, w których się obecnie znalazłem (bez wy(nat)urzeń). Z tym, że myślę, że co jakiś czas coś nowego się pojawi, ale chyba rzadziej niż było dotychczas.

niedziela, 22 września 2013

Hałdamas!

Michalski miesionc sié nom pômalućku kóńcý. A jo inó jedyn wpis na blôgu mom. Kiepskó trôsecke. Miołek napisać ô Zokôpanym, ale jakôsi "nimom natchniynio" (jak godoł mój kôlega w gimnazjum) i temu zaś z inksyj becki bee.

Hałdamas, w kóńcu Hałdamas. Dôś późnó, ale tegó rôku wiada jakó byłó. Abó dysce abó wôr. Tak, ze jus trowy prawié nima, ziym wypiecôno jak betôn. Ale Hałdamas jus momé, dôkładnie tó jakôsi tydziéń temu zek z mamom ôstatniom fure siana (takiégó starsego) na sôpe wyłozył. Dôś Kwała Bogu ze mé pôgrabiyli, pôsusyli, côby teros inó pasynié jakó byłó, a z tym tys płonó. Jakek pisoł, ziym wypiecôno, trowy jus nima. Teló ze nas baca jesce mo pô cým paś, tó ôwce kwile jesce pôtrzýmié. Ale jak w paździérniku przýdom, a trowa nie pôrôśnié tó bee chôćjakó...

A teros sie nolezý jednó (abo dwa) wyjaśniynia. Pô piryrse, có tó jes Hałdamas? Hałdamasem (abó Hołdymasém) sié u nos nazýwo zokóńcynié rôbót w pôlu. Cý tó grabiynio cý tys zbiórek (zbôżo). Mé w chałupie nie siejémé, tó jak pôgrabimé i pôzwôzimé tó momé Hałdamas. W Hałdamas môznó (a nawet sié pôwinnó) côsi wypić (inó nie zaś za duzó).

Miesionc Michalski tó jes jé wrzesiéń, bô wtej jes świyntegó Michała (pô świyntym Michale môzes paś i pô pôwale!).

Pôzdrowiom syćkik, przeprosom ze tak krótko, ale jakôsi nimom natchniyno dô dłuzsegó pisanio. Môze jak sié jakôsi pôzbiyrom tó weznem i côsi napisem dłuzyj pô góralsku, côbyście se côsi przecytali i ôceniyli! Haj!



wtorek, 10 września 2013

Czy skromność jest ESS?

W ostatnią niedzielę w starszej formie rytu rzymskiego czytano następujący fragment Ewangelii wg. św. Łukasza:
"Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca,
by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas
przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: "Ustąp temu miejsca!"; i musiałbyś
ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i
usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: "Przyjacielu,
przesiądź się wyżej!"; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników.
Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony".

Tak się zacząłem nad tym zastanawiać i doszedłem do wniosku, że możliwe jest powstanie strategii "fałszywej skromności" (skąd my to znamy;)), czyli osoba specjalnie się pomniejsza, znając swą wartość, żeby ją zauważono, wywyższono i miała tym większy zaszczyt. Porozmawiałem na ten temat ze znajomą i w trakcie rozmowy wpadł mi do głowy pomysł. Dlaczego by nie sprawdzić czy skromność może być ewolucyjnie stabilna?
Najpierw krótkie wprowadzenie do ESS. Strategia ewolucyjnie stabilna (ESS) jest to taka strategia, która wygrywa w starciu z innymi strategiami (natomiast wcale nie musi być optymalna, czyli najlepsza w danych warunkach). ESS opisuje się modelami tzw. teorii gier. Polega to w skrócie na rozważaniu jaką strategię należy podjąć uczestnicząc w grze, kiedy nie znamy strategii drugiego gracza (klasyczny przykład). 
Przejdźmy do konkretów. Złóżmy, że w naszej grze współbiesiadnicy mogą zastosować dwie strategie: P - pyszny, siadający na pierwszym miejscu, S - skromny, zajmujący ostatnie miejsce. Podobnie gospodarz może przyjąć dwie strategie: H - honorujący (czyli będzie przesadzał gości), N - niehonorujący. Biesiadnik nie zna strategii gospodarza.
W tabeli wypłat będziemy się posługiwać jednostkami zaszczytu (Z)






honoruje nie honoruje
skromny Z + 0,5Z -Z
pyszny -Z – 0,5Z Z

Załóżmy, że zajęcie pierwszego miejsca daje zaszczyt Z, a awans na pierwsze miejsce dodatkowo 0,5Z, analogicznie mamy z zajęciem ostatniego miejsca (-Z) i degradacją na ostatnie miejsce (-0,5Z).
Policzmy teraz dostosowanie (fitness, F) każdej ze strategii. Dostosowanie jest miarą sukcesu ewolucyjnego.
Fskromnego = Z+0,5Z + (-Z) = 0,5Z
Fpysznego = -Z-0,5Z + Z = -0,5Z
Wychodzi nam, że to skromność jest ESS, ale to jeszcze nie koniec. Przecież wobec tego nie powinniśmy mieć w naszym życiu do czynienia z pyszałkami (a, że tak nie jest każdy wie z autopsji). W poprzedniej symulacji dokonaliśmy jednego uproszczenia, założyliśmy, że prawdopodobieństwo przyjęcia przez gospodarza strategii honorującej lub niehonorującej jest równe 0,5.

Obliczmy proporcję honorujących, dla której zarówno pyszałek jak i skromny będzie miał takie same dostosowanie. Załóżmy, że honorujący występuje w populacji z proporcją p (wobec tego niehonorujący będzie występował z proporcją 1-p).

Fskromnego = p(Z+0,5Z) + (1-p)(-Z) = 1,5pZ - Z + pZ = 2,5 pZ - Z
Fpysznego = p(-Z - 0,5Z) + (1-p)Z = -1,5pZ + Z - pZ = -2,5pZ + Z

Przyrównajmy obydwie strategie do siebie:

2,5pZ - Z = -2,5pZ +Z
5pZ -2Z = 0 /Z
5p - 2 = 0
p = 0,4

Wynika nam z tego, że przy proporcji honorujących 0,4 obydwie strategie są opłacalne, przy każdej wyższej opłaca się podjąć strategię skromnego, a przy mniejszej strategię pyszałka. Czyż nie jest tak w życiu? Że jak się znajdujemy między ludźmi z natury pokorniejszymi, cichszymi lub po prostu od nas zależnymi to się wywyższamy, a przed ludźmi postawionymi od nas wyżej zachowujemy się czołobitnie? Na to sobie każdy musi już sam odpowiedzieć :)

A teraz krótkie podsumowanie powyższych rozważań. 
Po pierwsze proszę je traktować jako pewien biologiczny żart. Żeby mówić o ewolucji trzeba mieć cechy odziedziczalne i warunkowane genetycznie (ciężko tutaj bronić tezy o genie skromności). Poza tym nie do końca wiem jak chwilowy zaszczyt miałby wpływać na całożyciowe dostosowanie (czyli innymi słowy na liczbę wydanego potomstwa).
Po drugie, w żaden sposób nie chcę tutaj obrażać Ewangelii (sam jestem praktykującym katolikiem). Po prostu jako biolog chciałem zrobić mały eksperyment myślowy w nawiązaniu do niedzielnej Mszy.
Po trzecie w moim modelu założyłem, że każdy jest łakomy na zaszczyty. Innymi słowy "udowodniłem", że skromność jest ESS, ale w odniesieniu do uzyskanego dzięki niej zaszczytu, co przeczy prawdziwej skromności. Taka postawa to jest właśnie często spotykana w życiu fałszywa skromność. Spotykam też w życiu ludzi naprawdę skromnych, których żadne zaszczyty nie interesują (spotkanie takich to kawałek nieba na Ziemi).
Po czwarte, mojego modelu nie konsultowałem z nikim i mogą się w nim znaleźć błędy.
A po piąte obiecałem, że następny post będzie o Zakopanem, niestety powstaje on w bólach. Natomiast wczorajsza refleksja i późniejsza rozmowa (pozdrawiam interlokutorkę :) natchnęła mnie do zmiany tematu.

Czekam na Wasze komentarze :)

 

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Miastó

Kontynuuję wątek miejsko-wiejski. Pisałem już o mojej rodzinnej wsi Bańskiej Niżnej, pisałem już o moim mieście urodzenia - Krakowie, pisałem też o naszej kochanej stolycy Warszawie. Jest jeszcze na tym świecie pewnie kilka innych miejscowości, o których mógłbym coś osobistego napisać.
Na pewno brakuje w moim zbiorku jednego miasta. Jedynego prawdziwego miasta "na świecié cyli na Podholu" - Miasta Nowego Targu. Jak pisał ksiądz Tischner, był taki czas, "ze na świecié były inó dwa miasta: Nowy Torg i Jeruzalem. Sônc był jesce wtej wsiom cô kôło Cyganôwic lezała" (cytat z pamięci). Obecnie nadal większość Podhalan nie mówi jadem do Nowego Targu (ani tym bardziej do Targu!) inó dô Miasta, każdy wie o co chodzi.W.g. wspomnianego ks. Tischnera to w Nowym Targu, a nie w Atenach powstała pierwsza na świecie demokracja.
To miasto niewątpliwie nie jest mi obojętne. Jeżdżę tam często, tam jest stolica naszego powiatu, tam są sklepy gdzie można wszystko kupić (taniej niż w Zakopanem), tam jest w każdy czwartek jarmak, gdzie kupujemy kury (na Nadwodniej), tam w końcu chodziłem do Liceum (do słynnego Goszczyńskiego zwanego Gimplem lub Goszczem), potrafię po nazwisku i mowie rozpoznać nowotarżanina (nigdzie nie ma takiego stężenia Bryniarskich, Batkiewiczów, Fryźlewiczów, Borowiczów i Raj(y)skich ;).
Wszystkie wymienione wyżej elementy mimo wszystko nie wzbudzają u mnie sentymentu do tego miasta. Wystarczy przypomnieć sobie wspaniałą "atmosferę" w zimowe dni, jak się wychodziło na przerwę na podwórko szkolne i można było pooddychać mieszanką dymu z pieców z wyziewami z zakładów kuśnierskich (wszak kożuchami Nowy Targ stoi). Poza tym, nie obraźcie się nowotarżanie - ale w tym mieście nic w zasadzie nie ma. Jedno muzeum, w którym w sumie nie wiadomo co zwiedzać, dwa zabytkowe kościoły (św. Anny - drewniany i barokowy św. Katarzyny) i... No tak, jak mogłem zapomnieć. Lody, kto znajdzie lepsze stawiam piwo (w Rynku;)). Lody nowotarskie są najlepsze na świecie i to te z Rynku, są wywrotowcy, co próbują siać defetyzm na rzecz tych z ul. Kościuszki, ale im mówimy stanowcze nie! Organoleptycznie sprawdziłem (mam świadków), lepsze są te z Rynku.
Jeszcze jeden plus, ale z minusem... Rynek, dotychczas niespecjalnie ładny, po rewitalizacji zyskał. Dużo zyskał, miasto choć w jednym miejscu zrobiło się naprawdę ładne. Ale jest gorzkie ale. Wcześniej na Rynku stał pomnik Orkana (piewcy Podhala), teraz go przeniesiono do Parku Miejskiego (gdzie niegdyś stał). A na ładnym Rynku została pustka. Nie zapełni je nawet wystawa rzeźb (sądząc po nazwisku miejscowego) artysty pana Batkiewicza (prace ładne, nawet brązowe szczury z dwoma ogonami da się przełknąć). Co jak co, ale Władysław Orkan, organizator ruchu regionalnego na Podhalu zasługuje na najbardziej honorowe miejsce w jego stolicy.
Mam nadzieję, że nowotarżanie mnie nie zabiją. Mimo tych trochę gorzkich słów zawszę będę uważał Nowy Targ za prawdziwą stolicę Podhala i zawsze będę bronił go przed hegemonią Zakopanego, ale za swoje miasto Nowego Targu nie uznaję.

W następnym poście opiszę swój stosunek do Zakopanego ;).

środa, 21 sierpnia 2013

Po 9 miesiącach refleksja

Dawno nic nie pisałem na moim blogu. No i powiem szczerze, że nie mam pomysłu na kolejny post, jakieś wakacyjne rozleniwienie.
Owszem, mógłbym pisać jakieś swoje refleksje na temat mojego aktualnego nastroju, ale mam zasadę: jak najmniej osobistych wy(nat)urzeń. Pisuję co prawda czasem, że lubię jakieś tam miasto, ale to jest już mój pogląd, opinia, co jak najbardziej mieści się w zakresie tematycznym mojego blogu.

Bloguję już 9 miesięcy, w tym czasie może się urodzić dziecko, więc czas na jakieś refleksje, podsumowania, wytyczanie dalszych szlaków.

Widzę, że od jakiegoś czasu odszedłem od formuły długaśnych elaboratów na jakiś tam temat (typu Goralenvolk, gwara góralska itp.) na rzecz krótszych notek o tematyce raczej luźniejszej. Z nowym rokiem akademickim zamierzam powrócić do tematyki poważniejszej, ale z formy krótszych notek raczej nie zrezygnuję.

Co do tematyki to widzę, że raczej panuje tematyka językowo-kulturowa, trochę religijnej, trochę ogólnych refleksji i z początku były dwa wpisy o owcach (co nie przeszkadza części osób kojarzyć mojego blogu tylko i wyłącznie z owcami). Nadal planuję kontynuować chaos tematyczny ;)

Jak pewnie zauważyliście przetłumaczyłem nazwę blogu na gwarę góralską. No i pewnie część się zaskoczyła skąd Andrzej Antoł stał się Jydrzkém Zymbianôwym? Otóż pod taką nazwą jeszcze do niedawna funkcjonowałbym w mojej miejscowości. To, że nie funkcjonuję jest tylko wynikiem tego, że z powodu uwarunkowań rodzinnych przydomek (przydomek jest odpowiednikiem przezwiska, ale dotyczy całej rodziny i jest dziedziczony) Zymbiany przeszedł bardziej na rodzinę mojej cioci, a moja rodzina funkcjonuje raczej pod nazwiskiem. Pochodzi on od tego, że moja rodzina wywodzi się z Zębu (a dokładnie z Sierockiego), natomiast mieli oni pole na Bańskiej, które z początku przyjeżdżali tylko kosić i na zimę dwóch synów oddelegowywali do opieki nad kilkoma sztukami bydła, które zimowali na Bańskiej. Jednak potem mój dziadek (ożeniony z bańszczanką) się na Bańskiej osiedlił na stałe. Stąd Zymbiany, w Sierockiem moja rodzina jest określana jako Morcinki. Tłumacząc nazwę blogu odwołałem się do swojego rodowego przydomka, gdyż stwierdziłem, że bardziej to odda nie tylko językowo, ale też kulturowo to co chciałem tym tłumaczeniem wyrazić.

Na koniec tego wpisu pragnę podziękować tym, którzy najczęściej (jak na razie w zasadzie tylko pozytywnie) komentują moje wpisy. Szczególnie dziękuję użytkownikowi o pseudonimie hambet, Natalii Dz., Justynie Kierat oraz Hannie. Dziękuję też tym co mniej lub bardziej regularnie czytają i fejzbukowo lubią moje posty.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Ciepłó

W kóńcu pisém côsi pô góralsku.
Gôroncó jak jasny gwint. A tu jesce rób, sianó grob, ôwce paś. Dôbrze zek nie jes juhasém, cheba byk zwaryjowoł hetki jakbyk musioł kany pô ubôcak gónić za ôwcami. Teló, ze w dóma jes ka legnonć w siyni, w chłodzie i na kwile sie sôwać przed tym worém co jes jé na pôlu. Na jutró zaś jakiesi norymnice zapôwiadajom. Côby ino jakiej biydy nie narôbiyłó. Ale zaś kieby Bóg doł dysc tô dôbrze, bô ziym suchó, pôtrowy płone, pôsiéki nie idom. Nyj na cým pôte w jesiéni ôwce paś, kie ze sałasa sié wrócom? Tak tó kwasi tegó rôku, roz lejé, roz susy. A zima telo była, ze sié ludziom sianó pôkóńcyłó, tô tegó roku kôsom nawet takie kawołki co jus ze dwaścia roków nik nie kôsiył. Przynomniyj bańścańskié zôgóny pôkôsône i pyknié wyglondajom!
Jesce jednó rzec dziwno, straśnie duzó bôcianów chôdzi pô bańscańskik zôgónak. Ciekawość cý nom przyrôst nie skôcy w góre...

Przypominam, że 

ó czytamy jak głoskę pomiędzy o a u
ô czytamy jak ło (dyftong uo), w śródgłosie z nieco słabszym u
é czytamy jak e, jak y lub jak głoskę pośrednią, wymowa zależy od miejsca pochodzenia 
ý czytamy jak i lub jak y, w zależności od miejsca pochodzenia

wtorek, 30 lipca 2013

Czy Warszawa da się lubić?

Lipiec się kończy, a tutaj jedynie dwa posty na blogu! Obydwa lokalne, jeden bańscański, a drugi krakowski. Jakoś wakacje nie sprzyjają ani pisaniu, ani też podejmowaniu poważniejszych tematów. Z tego powodu obecny post również skupi się na jakiejś miejscowości. W tym wypadku będzie o stolycy.

Ostatnio napisałem, że jestem rzadko spotykanym przypadkiem rodowitego górala, urodzonego jednak w Krakowie. Teraz dołączam do tego kolejne dziwactwo. Jestem rodowitym góralem, urodzonym w Krakowie, który wbrew pozorom i mimo wszystko jakoś lubi Warszawę. Rzadko, co prawda odwiedzam Miasto Stołeczne, ale jak już się tam znajdę i zobaczę wieżowce koło Dworca Centralnego, szerokie ulice z szerokimi chodnikami, wsiądę do (co prawda jednej) linii metra, to czuję się, że naprawdę jestem w wielkim mieście. Lubię Krakowskie Przedmieście, Zamek Królewski i Starówkę (informacja dla wszystkich szukających Starówki w Krakowie, u nas jest Rynek Główny względnie Stare Miasto). Byłem w Operze Narodowej i też mi się podobało. Podobają mi się nazwy dzielnic Warszawy (choć w większości nie byłem): Wola, Ochota, Mokotów, Ursynów, Praga itp. Lubię gwarę warszawską i piosenki Grzesiuka. Jestem pełen uznania dla wielu tysięcy warszawiaków bohatersko walczących i poległych w czasie II wojny światowej i w Powstaniu (nie wchodząc w rozważania zasadności jego wybuchu).
W ogóle na słowo Warszawa mam (prawie) same pozytywne odczucia, co nie przeszkadza mi ciągle i jak się da udowadniać wyższości Krakowa, bo to u nas koronowali się królowie, my mamy Wawel i to u nas jest duchowe i kulturalne centrum Wszechświata, to u nas jest najlepszy i najstarszy Uniwersytet, to my Krakowianie jesteśmy najbardziej oszczędnymi mieszkańcami kraju nad Wisłą, to od nas był papież etc., etc., etc. Ale to mi chyba warszawiacy wybaczą, można to nazwać leczeniem kompleksów, a ja po prostu uwielbiam odnajdywać najdrobniejsze różnice między miastami i czym się da, bo to lubię i tyle!

Odpowiadając na postawione w tytule pytanie. Tak, Warszawa da się lubić, co nie zmienia faktu, że do Krakowa, to się proszę państwa nie umywo ;).

sobota, 20 lipca 2013

Krakoskie, ludwinoskie tango

Jako rzadko spotykany przypadek rodowitego górala urodzonego w Krakowie, uważam Stołeczne i Królewskie miasto za swoje. Innymi słowy czuję się pełnoprawnym krakusem, tak samo jak góralem :)
W związku z tym zawsze się zastanawiałem dlaczego w moim mieście nie istniał folklor uliczny taki jak w Warsiawie czy we Lwowi. Z Krakowem kojarzy się raczej para ubrana w (jakby nie było) wiejski (ludowy) strój krakowski śpiewająca skoczne krakowiaczki. Słyszałem co prawda o jakiś legendarnych andrusach, ale ich nigdy nie widziałem. Tłumaczyłem sobie to tym, że skoro jeszcze kilkadziesiąt lat temu Bronowice były podkrakowską wsią, a obecnie jest to dzielnica w końcu nie tak daleko oddalona od Rynku Głównego, to właściwe miasto było bardzo długo ograniczone do obrębu Plant.Co było pod miastem było wsią, ze swoim folklorem ludowym (Czarna Wieś, Krowodrza, Zwierzyniec, Dębniki, Grzegórzki, Rakowice itd.). Potem od początku XX wieku miasto się rozrosło i wchłonęło wsie z ich folklorem, który przeniósł się na miasto. W moim "modelu" folklor podwórkowy nie miał się gdzie rozwinąć.
Aż tu dzisiaj z rana się zaskoczyłem. Mamy też krakoski folklor miejski, rodem z (dawnych) przedmieść, jak Zwierzyniec czy Ludwinów! Miejsca te choć do miasta długo nie należały prawdopodobnie zaczynały wcześniej ulegać industrializacji. Szczegółowo mógłby się tu wypowiedzieć jakiś krakaurolog, czyli naukowiec fachowo zajmujący się badaniem wyższości Krakowa nad resztą świata (jako zarazem krakus i góral uważam, że Kraków nie góruje nad Podhalem, więc na krakaurologa się nie nadaję).
Oto kilka próbek krakowskiego folkloru:
1. Krakoskie, ludwinoskie tango w wykonianiu przedwojennym (na początku nagrania dialog prowadzony w typowej krakowskiej gwarze, mimo, że wykonawca pochodził ze stolycy;)  http://www.youtube.com/watch?v=2JSSdwawAO8
A tutaj wykonanie bardziej współczesne: http://www.youtube.com/watch?v=60Cg1CIU8SI
2.Piosenka o Zwierzyńcu (któż z nas nie był wieczorem nad Rudawą): http://www.youtube.com/watch?v=UFtyvrfJYts
3.To już bardziej kojarzone z Krakowem (i z rezerwistami, którzy zniknęli niedawno z polskiego pejzażu): http://www.youtube.com/watch?v=FzVPQpLubD0
4.Piosenka o Lasku Bielańskim: http://www.youtube.com/watch?v=7UzVfW0n8PA

Więcej polecam sobie znaleźć na youtubie np. (SzmelcPaka lub Makino i Andrusy). Nie wiem na ile zaprezentowane piosenki są oryginalne, ale i tak miło posłuchać skocznych i sympatycznych utworów sławiących znane miejsca, a nie jakieś mityczne Czerniakowy, Pragi, Targówki czy Łyczakowy ;)

niedziela, 14 lipca 2013

Bańscańsko reklama!

Odzywam się w końcu (o ile ktokolwiek czeka na nowe posty na tym nieco już martwym blogu). Usprawiedliwiam się tym, że ostatnio miałem nawał obowiązków studenckich, "co po studiach-ckich" i gospodarskich. Nadal nie mam czasu, więc mój obecny post będzie krótki, ale jak się już ogarnę to zamierzam wrócić do pisania (mam już trochę luźnych pomysłów na wpisy).
Co do reklamy. Grupa mieszkańców mojej rodzinnej wsi Bańskiej Niżnej (przy moim małym współudziale, ograniczonym wspomnianymi obowiązkami) postanowiła się na poważnie wziąć za promocję mojej wsi i bratniej Bańskiej Wyżnej. Powstało stowarzyszenie oraz strona internetowa (http://e-banska.pl/) i fanpage na facebooku (https://www.facebook.com/pages/E-ba%C5%84skapl/531205490262771).
Strona jest jeszcze w budowie, fanpage też się rozwija, ale zachęcam wszystkich do polubienia, odwiedzenia strony i przede wszystkim przyjazdu na Bańską!!!

Na zachynte pore bańscańskik przyśpiywek!

Kie se pôjedziémé
Dołu Niźniombańskom
Tô se zaśpiywomé
Nute zokôpiańskom!

Jo se chłopiéc z Bańskiéj
Dôbrze mi sié zyjé
Mom babe ze dwôru
Krôwe z plebanijé

A teros tako śpiywka cô jom śpiywały dziywki pô inksyk wsiak:

Ej chłopcý bańscanié
Mali niewysôcý
Ledwié mi za nimi
Serce nie wyskôcý

A tô śpiywali chłopcý z inksyk wsi:


Ej chłopcý bańscanié
Nieduzegó wzrôstu
Kie idom dô wiyrśku
Nie widnó ik z ôstu

I na kóniec zwrotka znanyj myślem syćkim  Ôrawy

Dziywcynta bańscańskié
Pódziemé na pańskié
Na Ôrawski Zomek
Zbiyrać maryjonek

Ciekawyk inó cemu z Bańskiéj miały iść dziywcynta jaze na Ôrawski Zomek?

środa, 26 czerwca 2013

Biologicznie :)

Po tłustym (w posty) maju kończy się chudy czerwiec (z racji na obowiązki studenckie). Ale z zakończeniem ostatecznym studiów i korzystając z chwili luzu piszę ten wpis :)
Będzie on dotyczył zupełnie odrębnej dziedziny niż to co było dotychczas. W sumie słusznie, bo można się zastanawiać. Autor blogu jest biologiem, a wypisuje o kulturze, owcach, Najjaśniejszym Panu i Harrym Potterze. Coś tu nie gra. W takim razie pokrótce w obecnym wpisie przedstawię zagadnienie jakim zajmowałem się w ramach magisterium.
Obrona indukowana jest jedną ze strategii obronnych zwierząt narażonych na drapieżnictwo. To, że jeden na drugiego poluje jest znane w przyrodzie nie od dzisiaj i łatwo się domyślić, że ten, na którego się poluje musi się jakoś przed tym zabezpieczyć.
Tutaj pozwolę sobie na mała dygresję ewolucyjną. Bo pozornie można przyjąć taki mechanizm. Gepardy polują na antylopy, no gdyby one nie uciekały przed nimi, to by je w końcu gepardy wszystkie zjadły i antylop był nie było, wymarłby gatunek. Otóż nie, nic dla dobra gatunku się nie dzieje. Dana konkretna antylopa ma geny umożliwiające jej, przykładowo, szybszą ucieczkę i tym samym przeżywa i przekazuje geny potomstwu. Te antylopy co nie mają tych genów i uciekają wolniej, giną. Tak działa darwinowski dobór naturalny. Warto o tym pamiętać, bo często można usłyszeć o dobru gatunku, co u biologów-ewolucjonistów jest (słusznie) uznawane za herezję, względnie kardynalny błąd.
Wracając do zabezpieczeń. Każdy organizm dysponuje pewną pulą zasobów, które może pobrać ze środowiska i (ogólnie mówiąc) przerobić na siebie lub swoje potomstwo. Jeżeli więcej zasobów przerobi na siebie (np. urośnie większy) to odbije się to w tym, że będzie miał np. mniej potomstwa lub rozmnoży się później. Ale z drugiej strony np. będzie je mógł lepiej ochronić. Organizmy są stawiane przed takimi dylematami (jakie my znamy chociażby z ekonomii) już od tzw. zarania dziejów. Bo ochrona przed drapieżnikiem też kosztuje. Powoduje co prawda większa przeżywalność. Np. można wytworzyć truciznę, która zatruje nasz organizm i nikt nas nie będzie chciał jeść, ale wytworzenie takiej trucizny kosztuje, jeszcze trzeba zabezpieczyć swoje tkanki, żeby nas nie zabiło. Ogólnie mnóstwo problemów. Można zainwestować np. w kolce albo inne struktury, ale to też kosztuje. Można w końcu spróbować bronić się przed drapieżnikiem tylko wtedy kiedy wiemy, że on jest w pobliżu (poprzednie sposoby są "na całe życie", czyli jest to obrona konstytutywna). Nazywamy to obroną indukowaną, która też kosztuje. Musimy przede wszystkim w miarę precyzyjnie i z odpowiednim wyprzedzeniem dowiadywać się o tym, że drapieżnik jest i na nas czyha. To kosztuje, bo trzeba mieć do tego odpowiednie struktury. Jak już wiemy, że drapieżnik jest to możemy np. zmienić kształt ciała, żeby nas nie połknął (możliwe u pierwotniaków, ale też u karasi) lub zmienić siłę przyczepu do podłoża (małże:)
 Po przydługim wstępie przechodzę do rzeczy. W ramach magisterium zajmowałem się właśnie obroną indukowaną u małża racicznicy zmiennej. Sprawdzałem czy obecność drapieżnika i cząstek mechanicznie zgniecionych małży wpływa na przyczep małży do podłoża (racicznica przyzepia się do np. skał przy pomocy nici bisioru) oraz na ich tendencję do tworzenia skupień. Nie będę tutaj wyjawiał wyników mojego eksperymentu (nie jestem do końca pewien czy jest to odpowiednie miejsce). Ogólnie niezwykle ciekawe jest to, że takie malutkie małże, które badałem są w stanie nie tylko wykryć drapieżnika w środowisku, ale także dostosować odpowiedź do tego jaki rodzaj zagrożenia wyczuwają.
Takie straszenie ofiary przez drapieżnika jest ma dosyć poważne konsekwencje również na poziomie całego ekosystemu. Przestraszona ofiara unika drapieżnika, zmienia miejsca żerowania, tym samym wpływa na rozmieszczenie swojej ofiary. Jako przykład można podać badania na ślimakach, które były wystawione na obecność kraba (który jednak nie mógł ich jeść), okazało się, że powstały przestrzenne zróżnicowania w zagęszczeniu pąkli (które są pokarmem ślimaków), gdyż ślimaki wolały żerować w miejscach gdzie czuły się bezpieczniej. W sumie logiczne, nie? Takie przypadki można też zaobserwować u innych zwierząt (wprowadzenie wilków do Yellowstone spowodowało, że jelenie przeniosły się do lasu, pozwoliło to na odbudowanie zarośli nadbrzeżnych, powrót bobrów itp.) Zjawisko to nazywa się kaskadą troficzną. Kaskady mogą mieć niewątpliwie ważny wpływ na całe ekosystemy.
Podsumowując mam nadzieję, że przedstawiłem dosyć ciekawe zagadnienie, liczę na odpowiedź w komentarzach :)

niedziela, 9 czerwca 2013

Stany Zjednoczone Południowej Małopolski

Ogłaszam utworzenie Stanów Zjednoczonych Południowej Małopolski. Już mamy 4 członków, którzy  stosują następujące tablice rejestracyjne.
Tak więc mamy:
KNS - Kansas
KLI - Kalifornia
KNT - Kentaky
KTT - Kanectiket
Tak, taką pisownię stosujemy.


Są jakieś propozycje nowych członków?
W Świętokrzyskiem mamy jeszcze:
TSK - Teskas
A w Opolskiem
OKL - Oklahoma

wtorek, 28 maja 2013

Dlaczego wolałbym, żeby moje dzieci nie czytały Harrego Pottera?

Miałem ten wpis zatytułować Summa contra Harrium Potterum, ale po pierwsze nie wiem czy to poprawnie po łacinie, a po drugie nie chcę się tu kreować na św. Tomasza ;)
Dlaczego podejmuję ten temat? Sprawa banalna, zostałem o to poproszony przez czytelniczkę. Prośbę spełniam.
Trochę jest mi niezręcznie się wypowiadać w tej kwestii, bo przyznam się szczerze, że od paru dobrych lat beletrystyki nie czytam (chociaż należę do mniejszości w naszym społeczeństwie, która ogólnie ma kontakt z "plikiem papieru zszytym z jednej strony" zwanym książką).
Ad rem. Harrego Pottera czytałem (5 tomów). Pamiętam czas jak ta książka się pojawiła (kurcze to już będzie dobre kilkanaście lat temu!). Pamiętam wielkie dyskusje, zawziętych przeciwników i równie zawziętych obrońców. Jak to bywa, sprawa ucichła, emocje opadły, Potter kurzy się na półkach, jedynie czasem jakiś egzorcysta coś wspomni o zagrożeniach duchowych. Zagrożenie duchowe Harrym Potterem było (jest) jednym z głównych podnoszonych. Ja się na tym nie znam, nie wydaje mi się, żeby przeczytanie tej książki od razu implikowało opętanie (nawet nie wydaje mi się, żeby treści w niej zawarte jakoś otwierały na działanie złego ducha). Z tym, że powtarzam, nie znam się na tym, nie wiem czy są znane udokumentowane przypadki opętania powiązanego z Harrym Potterem.
Mam pisać dlaczego tej książki nie dam do czytania swoim dzieciom (o ile się takowych dochowam;).
Wychowałem się na literaturze "przygodowej, względnie przygodowo-awanturniczej" (cytat z filmu CK Dezerterzy;). Karol May, Nienacki (Pan Samochodzik), Szklarski, Sienkiewicz, to byli autorzy mojego dzieciństwa.
Harry Potter był dodatkiem do tego. Wydaje mi się, że wymienieni wyżej autorzy w swoich książkach przekazują pewne wartości i wiedzę. Wolałbym, żeby dla mojego syna wzorem był Old Shatterhand, człowiek honorowy i uczciwy, a przy okazji chrześcijanin, który nawrócił Winnetou lub Pan Wołodyjowski (którego nie trzeba charakteryzować). Harry Potter to przykład cwaniaczka, który co prawda walczy ze złem, ale pojęcia honoru i uczciwości są mu obce. Łamie notorycznie przepisy i kłamie. Co więcej jedyną konsekwencją (nie licząc doraźnych kar) za to jaka go spotyka to zwycięstwo Gryffindoru w punktacji poszczególnych akademików (czy jak tam się to nazywało). Jest to wg. mnie niewychowawcze. Nie chciałbym, żeby moje dzieci widziały w kimś takim autorytet. Ponadto nie lubię fantastyki specjalnie. Wolałbym, żeby mój syn (wzorem ojca) latał pomalowany jak Indianin (a nie z błyskawicą na czole) i żeby w patyku widział raczej szablę niż różdżkę.

piątek, 24 maja 2013

Nuda, przerwa jakaś...

Dawno nic nie napisałem i tak zastanawiając się o czym by tu sobie pogaworzyć przyszedł mi na myśl skecz Macieja Stuhra "Rozmowa przez telefon" (dla tych co nie znają: http://www.youtube.com/watch?v=N3UPRGwTSYs). Przyszedł mi do głowy w kontekście braku pomysłu na post. I dobrze, bo "Nuda, przerwa jakaś" stała się natchnieniem. Bardzo lubię tę scenkę, gdyż autor w fajny sposób oddał tam gwarę krakowską (albo raczej miejski slang krakowski, który nadal można usłyszeć na ulicach Stołeczno-Królewskiego Miasta). Na pewno coraz mniej już ludzi w Krakowie mówi w ten sposób, ale nadal wychodzimy na pole, nadużywamy -że (sluchejże, chodźże itp.), w specyficzny sposób akcentujemy itp. Zresztą to nie tylko cecha Krakowa, niedawno miałem okazję rozmawiać z nieznajomą mi osobą przez telefon. Nosiła nazwisko sugerujące, że jest z Nowego Targu, ale jak usłyszałem głos to już nie miałem wątpliwości. Dla mnie "wymowa" nowotarska jest nieco bardziej pod wpływem gwary góralskiej i dlatego może trochę "twardsza" od krakowskiej, jednak na pewno jest nie do pomylenia :) W ogóle zauważyłem, że w Małopolsce można wyznaczyć takie "spektrum" językowe. Od wymowy z okolic Czebini i Olkusza (zbliżonej już do śląskiej), poprzez krakowską, tarnowską do jasielsko-rzeszowskiej, która już brzmi podobnie do kresowej. Oczywiście nie biorę tu pod uwagę gwar góralskich, które dla mnie stanowią trochę inszą inszość (choć bez wątpienia należą do dialektu małopolskiego). Raczej mam na myśli specyficzną wymowę języka ogólnopolskiego w poszczególnych miejscach. Bardzo się cieszę, że nadal można takie rzeczy zauważyć, przecież (co ciągle podkreślam) takie różnice świadczą o tym, że nie jesteśmy jednolitą, nudną masą. Mam nadzieję, że długo jeszcze w Polsce będzie można powiedzieć "Twoja mowa Cię zdradza".
To może by było na tyle. Moja powyższa notka stanowi luźne przemyślenia autora, który z wykształcenia po części już jest, a niedługo mam nadzieję będzie na 100% biologiem. Na językoznawstwie się nie znam, stąd lekki chaos w nomenklaturze itp. W związku z tym usilnie proszę wszystkich specjalistów, którzy będą to czytać o nie stosowanie wobec mojej osoby rękoczynów (słowne oczywiście dopuszczam w ramach komentarzy, o które proszę:).


piątek, 17 maja 2013

Zielone Świątki

Z okazji zbliżającej się Uroczystości Zesłania Ducha Świętego pragnę złożyć życzenia obfitości darów Pocieszyciela, który będzie posłany.

Szkoda, że te Święta coraz częściej traktujemy jako kolejną niedzielę (tak się składa, że żadną miarą nie da się w okolicy Zielonych Świąt zrobić długiego weekendu...). Na Podhalu przynajmniej kojarzy się z tradycją palenia w ten dzień ognisk i spotkań rodzinnych.
A jest to ważne Święto, upamiętniające fakt, że grupa uczniów "zamknięta z obawy przed Żydami" przestała się lękać i zaczęła głosić Ewangelię "aż po krańce ziemi".

Na koniec proponuję posłuchać łacińskiego wykonania sekwencji Veni Sanctae Spiritus (po polsku Przybądź Duchu Święty). Sekwencje są to rymowane utwory liturgiczne wykonywane pomiędzy czytaniami. Istnieje ich tylko kilka. W zwyczajnej formie rytu rzymskiego używane są w zasadzie dwie: Victimae Paschali Laudes (Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary) na Niedzielę Zmartwychwstania i w oktawie oraz Veni Sanctae Spiritus. W nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego (tzw. trydenckiej) istnieją dodatkowo: Lauda Sion Salvatorem (Zbawiciela Chwal Syjonie) na Boże Ciało (możliwa do użycia także obecnie, ale nieobowiązkowa), Stabat Mater Dolorosa (Stała Matka Boleściwa) na święto Siedmiu Boleści NMP, obecnie Matki Bożej Bolesnej oraz Dies irae (Dzień gniewu) na pogrzeby i w Dzień Zaduszny. Były też inne sekwencje używane w różnych wariantach rytu rzymskiego.
A oto obiecany link do Veni Sanctae Spiritus: http://www.youtube.com/watch?v=aqkR-4l73CI

sobota, 4 maja 2013

Austryjo pukła

Zgodnie z obietnicą wracam do tematu stosunku górali do CK monarchii. Najpierw przyśpiewki:

Jedna śpiewana przez dezerterów:

Cýsorzu, Cýsorzu
Nojaśniéjsy Panié
Dołeś mi sabelke
Nasr... ci jo na nie

A druga zaśpiewana przez brata mojego pradziadka, dra Jana Gutta-Mostowego kiedy w 1919 roku powrócił z armią Hallera do Polski. W ogóle niesamowicie ciekawa jest historia tego człowieka, który po zdaniu matury, w obliczu kłopotów politycznych uciekł z Austro-Węgier i całą I wojnę światową jeździł po Europie, studiował medycynę w Zurychu (skończył z doktoratem), a zarabiał jako zapaśnik. Do rodzinnego Poronina (po 10 latach) wrócił z armią Hallera. Potem osiadł w Stanisławowie, ożenił się z córką burmistrza, założył prywatną klinikę ginekologiczną. Został zamordowany w 1941 roku przez Niemców, jako przedstawiciel polskiej inteligencji.
Ale wracając do przyśpiewki, którą zaśpiewał swojemu bratu Józefowi:

Bracié mój, bracié mój
Darmôś sié mi smuciył
Austryjo pukła
A jo Ci sié wróciył!

Na zarzut ojca, który nazwał go dezerterem odpowiedział: "Byłbym dezerterem gdybym zdezerterował z wojska polskiego - zaś póki ono nie istnieje, jestem jak pies, który urwał się z łańcucha i który choć głodem przymiera to jednak wolny".
Matka wspomnianego Jaśka, Wiktoria Guttowa, która wspominała nauczycielkę, uczącą ze łzami dzieci hymnu "Boże wspieraj, Boże ochroń nam Cesarza i nasz kraj". Łzy płynęły jej, bo uczyła austriackiej pieśni polskie dzieci. (cytat z książki Jana Gutta-Mostowego "Hej Mostowi, Mostowi").
Po co to piszę? No chyba nikt nie ma wątpliwości. Wydaje mi się, że powyższe przykłady pokazują, że na Podhale nie było aż tak strasznie wiernopoddańcze względem monarchii i miało polską świadomość narodową. Trzeba też pamiętać o Powstaniu (Pôrusyństwié) Chochołowskim z 1846 roku, krwawo stłumionym przez (podburzonych przez Austriaków) chłopów z Czarnego Dunajca. O Powstaniu może kiedyś więcej napiszę.
Obecnie już mało kto pamięta o cesarzu, monarchii, dezerterach itp. A szkoda, bo z jednej strony (jak pisałem wcześniej) to państwo było pewną wspólnotą narodów Europy (nazwijmy ją) środkowo-południowej, ale z drugiej strony był to mimo wszystko jeden z zaborców Polski.

środa, 1 maja 2013

Pôwiadali Niymce...

...ze my cudzoziymce
a my som Pôloki 
chłopcý Austryjoki"

Tą krótką góralską przyśpiewką wznawiam blogowanie. Przyśpiewkę zanotował w karczmie, bodajże w Niedźwiedziu, Władysław Orkan. Co nam ten krótki utwór mówi. No mówi coś pięknego, że jeszcze 100 lat temu w południowej Polsce można było być Polakiem i Austriakiem zarazem. Jak Mickiewicz, który czuł się Litwinem a zarazem Polakiem. Innym potwierdzeniem tego, że między polskością a austriackością nie było sprzeczności niech będą słowa szefa kompanii z CK Dezerterów w słynnej scenie ze śpiewaniem hymnu (http://www.youtube.com/watch?v=xOpSWJ2ZGvs) - "Wszyscy jesteśmy Austriakami". Czyż nie piękne? CK monarchia łączyła pod wspólnym cesarsko-królewskim berłem Najjaśniejszego Pana różnorodne narody, jednakże mające wspólną tożsamość - austriacką. Teraz tego nie ma. Wraz z upadkiem Austro-Węgier upadła wspólnota narodów środkowo-południowej Europy.


A teraz na serio, bo wyżej pozwoliłem sobie na nutkę typowo galicyjskiego CK patriotyzmu, nieco sprzecznego z polską racją stanu. Wielu ludzi zna mnie jako człowieka o dziwacznych poglądach, z jednej strony niby Polak, z drugiej jednak hołdujący CK monarchii, tęskniący za Najjaśniejszym Panem itp. Ja to traktuję trochę jako żart, a trochę jako mimo wszystko nostalgię i podkreślenie tego, że my Polacy różnimy się też doświadczeniem historycznym. Bo czy ktoś sobie wyobraża, żeby na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie jakaś knajpa reklamowała się portretem cara Mikołaja w szyldzie? Coś co można spotkać w Krakowie na ul. Floriańskiej, gdzie widnieje portret Jego Cesarsko-Królewskiej Mości Franciszka Józefa I, podobnie jedna z wód mineralnych ma na etykiecie podobiznę Cesarza. Nie będę się tutaj rozpisywał o tym jak to nam było dobrze, bo (od 1866 roku) nikt nas nie germanizował, mieliśmy posłów w Wiedniu a nawet premiera rządu austriackiego. Po prostu jako mieszkaniec tej ziemi (i tkwiący w niej korzeniami) czuję związek z jej przeszłością w czym pragnę też się odróżniać od mieszkańców innych części Polski (in varietate concordia - jedność w różnorodności).


W następnym wpisie pokaże (też na przykładzie góralskich przyśpiewek) stosunek do CK monarchii nieco z innej strony.

środa, 10 kwietnia 2013

Cristiada

Jeszcze przed zawieszeniem działalności blogu polecam wszystkim film Cristiada, który niedawno wszedł na ekrany polskich kin. Sam miałem okazję uczestniczyć w jego premierze w kinie Kijów (za co dziękuję Mateuszowi i Łukaszowi:).
Film jest świetny. Opowiada o powstaniu tzw. Cristeros, czyli Meksykanów, którzy w 1926 roku zbuntowali się przeciw ateistycznym prawom wprowadzanym przez prezydenta Meksyku Plutarco Callesa. Film opowiada o poświęceniu i odwadze tych ludzi. Pokazuje też historię nawrócenia dowódcy Cristeros, generała Gorostiety, który będąc ateistą został poproszony o objęcie dowództwa nad armią powstańców. W filmie mamy wiele świadectw wiary aż do męczeństwa (wielu z tych ludzi zostało potem beatyfikowanych i kanonizowanych).
Nie jest to obraz przelukrowany i przesłodzony, mamy tam do czynienia z ludźmi z krwi i kości, z ich zaletami i wadami.
Polecam wszystkim wycieczkę do kina!
Więcej informacji tutaj: http://www.cristiada.pl/

Są takie chwile

Ze rôbôta sama w rynce lezié. No i tak mam teraz. W związku z tym zawieszam oficjalnie mój blog do pierwszego maja. Potem mam zamiar się poprawić. Jako jedyny prawodawca tego blogu i zarządca swojego czasu, oczywiście nie wkluczam przerwania tego zawieszenia wcześniej, ale na chwilę obecną przewiduję termin wznowienia blogowania na pierwszego maja RP 2013.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wielkanoc

Powoli mijają tegoroczne śnieżne Święta, a ja dzisiaj się dowiaduję, że ze względu na aurę przyszłoroczna Wielkanoc zostanie przeniesiona na 1 czerwca (w Archidiecezji krakowskiej, decyzją kard. Dziwisza). I bardzo dobrze, Kościół pokazuje (przynajmniej krakowski), że umie się dostosować do współczesności i warunków atmosferycznych.

środa, 27 marca 2013

Z okazji Świąt...

...życzę wszystkim owocnego i duchowego przeżycia nadchodzącego czasu. Żeby radość ze Zmartwychwstania Pańskiego trwałą w nas jak najdłużej :)

Poniżej polecam link do bizantyńskiego troparionu Christos anesti!
"Chrystus powstał z martwych, śmiercią pokonał śmierć i przebywającym w grobach życie darował"
http://www.youtube.com/watch?v=GGCP3P5hl7A

czwartek, 14 marca 2013

Ojciec Święty Franciszek

Konklawe się zakończyło, mamy Papieża!
O nowym papieżu powiedziano już wiele.
Nie oceniam ludzi zanim nie widzę ich dzieł i nie słyszę słów. A papież powiedział dziś ważne słowa, o Krzyżu Chrystusa "Możemy być księżmi, biskupami, kardynałami albo papieżami, ale jeśli nie bierzemy swojego krzyża, nie jesteśmy uczniami Chrystusa". Myślę, że to ważne słowa. Nie ma Chrystusa bez Krzyża. Ważne, że na początku Ojciec Św. zwraca nam uwagę na takie podstawowe rzeczy, bo jakże często chcemy być katolikami, ale bez Krzyża?

sobota, 9 marca 2013

Ostatnie dni

Ostanie dni przynoszą nam wyjątkowo dużo wiadomości. Przypomnę najważniejsze:
-śmierć Hugo Chaveza prezydenta Wenezueli
-oczekiwanie i ogłoszenie daty rozpoczęcia konklawe a co za tym idzie ciągłe wałkowanie kolejnych papabili. Juz osobiście niedobrze mi się robi od zdania "Kto wchodzi na konklawe papieżem wychodzi z niego kardynałem".
-Korea Północna zerwała pakty o nieagresji z Koreą Południową i grozi atakiem jądrowym USA
-dwóch polskich himalaistów zginęło na Broad Peak.
-głosowanie nad wotum nieufności dla rządu Tuska

Wymieniłem te wydarzenie w przypadkowej kolejności. Proszę nie podejrzewać, że śmierć Chaveza cenię wyżej niż wybór papieża. Swoją drogą obawiam się o los Wenezueli, pięknego kraju, który miałem okazję odwiedzić tego lata i gdzie poznałem wielu wspaniałych ludzi.

Pragnę natomiast krótko napisać o moich przemyśleniach w sprawie śmierci naszych himalaistów Macieja Berbeki i Tomasza Kowalskiego.
Nie chcę wchodzić teraz w szczegóły jakie warunki panują na górze itp., bo wiem na ten temat tyle co każdy kto w ostatnich dniach ogląda telewizję. Dla mnie uderzające jest uświadomienie sobie, że są na tym świecie miejsca gdzie człowiek jest naprawdę zdany tylko na siebie. Nie ma nawet cienia nadziei, że ktoś przyjdzie mu z pomocą. Nie chcę myśleć co musiał czuć wyczerpany Tomasz Kowalski wchodząc na Broad Peak, ledwo oddychając i wiedząc, że ma jeszcze zejść do bazy, gdzie dopiero będzie w miarę bezpieczny. Ci ludzie byli zmuszeni podejmować decyzje, które my znamy z filmów (ratować siebie czy pomóc koledze i być może z nim zginąć). Bo patrząc tak obiektywnie, gdzie by się człowiek nie ruszył zawsze ktoś koło niego jest, zawsze jest szansa ratunku, nawet jej cień, co daje do końca nadzieję. Człowiek umierający pod lawiną w Tatrach może mieć nadzieję (uzasadnioną), że za chwilę przyjdą ratownicy z TOPR, którzy go spod niej wydobędą. Człowiek umierający w szczelinie lodowej na Broad Peak takiej nadziei nie ma (owszem, nie wiemy co myśli taka osoba, może do końca się łudzi, że przeżyje). Co więcej, jak tam szedł musiał się liczyć z tym, że nie wróci.
Ja szczerze nie rozumiem po co oni tam poszli. I tego chyba nigdy nie zrozumiem. Ale wiem, że to dla nich było ważne. Poszli tam, żeby dokonać czegoś czego nikt przed nimi nie dokonał. Należy to uszanować, są to w jakimś sensie współcześni bohaterowie. W czasach kiedy głównym celem jest wygodne życie i kariera, ci ludzie pokazali, że mają cel, który chcą osiągnąć bez względu na ryzyko śmierci. Nawet jeżeli tym celem jest, dla mnie nie zrozumiałe, pierwsze zimowe wejście na kolejny ośmiotysięcznik. O ich śmierci po jakimś czasie zapomnimy, a kolejni polscy (i nie tylko) himalaiści będą szli na kolejne szczyty niezdobyte jeszcze zimą. Dobrze, że tacy ludzie jeszcze są na świecie. Ktoś w jakimś komentarzu w internecie napisał, że gdyby nie takie osoby nie zeszlibyśmy z drzewa. Może w naszym gatunku jest grupa osobników, którzy muszą szukać ciągle czegoś nowego, nowych wyzwań. Jak już opłynięto świat, odkryto wszystkie kontynenty i zdobyto bieguny oraz księżyc to jakimś polem do popisu zostały kolejne warianty wejść na szczyty Himalajów i Karakorum. Co nie zmienia faktu, że ja do końca nie zrozumiem motywacji tych ludzi (może mnie najlepiej by było siedzieć na drzewie;).

Przez jakiś czas rzadko będę pisał na blogu, mam na głowie pracę magisterską. Jest dużo tematów, które chciałbym poruszyć (np. Wenezuela), ale nic nie obiecuję. Może się zdarzyć, że napiszę jakieś posty w najbliższym czasie, może zamilknę na dłuższy czas.

wtorek, 26 lutego 2013

Jak pisać pô góralsku? cz. II Podsumowanie i jedna wątpliwość

Czytając swój poprzedni post doszedłem do wniosku, że należałoby zrobić krótkie podsumowanie. Jak odczytywać nowe góralskie litery. Tak więc:

ó czytamy jak głoskę pomiędzy o a u
ô czytamy jak ło (dyftong uo), w śródgłosie z nieco słabszym u
é czytamy jak e, jak y lub jak głoskę pośrednią, wymowa zależy od miejsca pochodzenia 
ý czytamy jak i lub jak y, w zależności od miejsca pochodzenia

Tyle jeżeli chodzi o samogłoski. Spółgłoski wymawiamy podobnie jak w języku polskim. Pamiętajmy, że w słowie scynścié głoskę n wymawiamy słabiej, podobnie jak n w słowie szczęście (odnosowione ę). Górale mają też tendencję do słabszego wymawiania ch, a czasem wręcz je opuszczają (sôdy - schody).
 A teraz pora na wątpliwość. Jak zapisać labializowane ó na początku wyrazu? W słowie ósmy, ón (on) itp. (wymawiamy łósmy, łón)? Kiedyś myślałem, że powinno się to zapisywać w ten sposób: uón, ale w sytuacji jak wprowadzamy literę ô do zapisu dyftongu uo, taki zapis nie ma sensu. Z drugiej wprowadzenie nowej litery, np. ò lub õ do zapisu kilku słów może jest zbędne? Można zaakceptować wymowę bardziej w stronę ô, ale czysta wymowa uosmy (łosmy) jest wg mnie niepoprawna.
W takim razie jak to zapisać? Czekam na sugestie.

czwartek, 14 lutego 2013

Ustąpienie Benedykta XVI

Od rezygnacji Ojca Świętego Benedykta XVI minęło już kilka dni, emocje trochę opadły. Postanowiłem więc napisać krótką notkę na ten temat.
Należałem (i nadal należę) do grona zagorzałych zwolenników Benedykta XVI. Uważam, że zrobił dla Kościoła wiele otwierając go na Tradycję (co urzeczywistniło się np.w uwolnieniu Mszy trydenckiej w 2007 roku). Ponadto widać było, że jest to człowiek głębokiej wiary i modlitwy. W dzisiejszych czasach, kiedy w zasadzie zapomnieliśmy o modlitwie tacy ludzie są cennymi drogowskazami, że możemy rozwijać się duchowo w naszej chrześcijańskiej Tradycji, bez uciekania się do metod np. dalekowschodnich.
Nie zamierzam krytykować jego decyzji, podjął ją suwerennie. Myślę, że wyrażane tu i ówdzie opinie typu "Jedyne co zostanie zapamiętane z tego pontyfikatu za 100 lat to to, że Benedykt XVI ustąpił" uważam za nieadekwatne do osiągnięć tego wielkiego człowieka a może i wielkiego papieża, pamiętajmy, że ostatni papież co ustąpił w podobnych okolicznościach, Celestyn V  jest kanonizowany (pisząc w podobnych okolicznościach mam na myśli rezygnację nie w celu zażegnania schizmy zachodniej jak było w przypadku Grzegorza XII).
Druga sprawa to szaleństwo medialne wokół tzw. papabili czyli potencjalnych przyszłych następców św. Piotra. Przykro, jak z najważniejszego urzędu w Kościele robi się zwykłe stanowisko, liczy szanse poszczególnych kardynałów, obstawia zakłady bukmacherskie. Wszystkim polecam na czas oczekiwania zachowanie w tej sprawie wstrzemięźliwości i oddanie się raczej modlitwie za ustępującego papieża i o wybór dobrego następcy. Chociaż rozumiem, że ciekawość jest silna i sam też jej ulegam...

niedziela, 3 lutego 2013

Coś o karakułach

Po dosyć długiej przerwie wracam do blogowania. Dzisiejszy post będzie miał charakter raczej opisowy, w zasadzie bez wyrażania moich prywatnych opinii na różne tematy. Zachęcony zainteresowaniem wpisu o wrzosówce oraz tym, że mój sąsiad sprawił sobie nową czapkę w kolorze srebrnym postanowiłem napisać o owcach smużkowych.
Owce smużkowe jest to dosyć ciekawa grupa ras. Zalicza się je do owiec o okrywie mieszanej, czyli takiej gdzie występują zarówno włosy puchowe jak i rdzeniowe, czyli mające kanalik powietrza i co za tym idzie grubsze w przekroju i bardziej ościste (różnice między wełną merynosową a np owcy górskiej można zauważyć nosząc sweter lub portki góralskie, drapie jak nic, ale za to pobudza krążenie ;). Owce smużkowe charakteryzują się tym, że ich jagnięta (na zdjęciu obok jagnię rasy karakuł - najpopularniejszej rasy smużkowej) po urodzeniu mają wełnę skręconą w bardzo ładne loczki (kształt tych loczków jak fasolki, ślimaki czy prawidłowe loczki decyduje o jakości surowca) co powoduje, że taka skórka jest cenna i nadaje się do wyrobu ubrań jak płaszcze, czapki  (jak ta na głowie prezydenta Afganistanu obok) itp.
Karakuł jest rasą z grupy owiec tłustoogoniastych (co oznacza, że gromadzi tłuszcz w ogonie, skutkiem tego ta część ciała jest u nich bardzo rozrośnięta, może sięgać kilku kilogramów). Rasa ta pochodzi ze stepów Azji Środkowej (Uzbekistan, Kazachstan itp.), lecz obecnie jjest hodowana także w Afryce (RPA) i w innych częściach świata. Spadek zainteresowania skórkami karakułowymi na rynkach światowych sprawił, że w Europie obecnie nie jest zbyt popularna (w Polsce nie jest ujmowana w oficjalnych wykazach).
Ubarwienie skórek karakułowych jest różnorakie. Najpopularniejszy kolor to czarny czyli arabi (u 80% karakułów), u 13% owiec występuje barwa siwa (sziraz), która w zależności od proporcji włosów białych dzieli się na sziraz perłową (80% włosów białych) i sziraz niebieską (55% włosów białych), rzadziej występują takie barwy jak sur (podstawa włosa czarna, a wierzchołek jasny), może być sur złocisty jak podstawa jest brązowa, a wierzchołek żółty lub sur srebrzysty, gdy podstawa jest czarna, a wierzchołek biały. Ponadto wyróżnia się: brązowe (kambar), beżowe (guligas), wielbłądzie (szuturi) i białe (B. Nowicki i in. Rasy zwierząt gospodarskich. Warszawa 2001).
Do uzyskania skórki karakułowej jest konieczne zabicie jagnięcia w pierwszych dniach życia. Oprócz tego wykorzystuje się także skórki jagniąt poronionych (tzw. wyporki lub karakulcza), które mają jeszcze nie do końca zwinięte loczki (mora) i charakteryzują się połyskiem. Nie sądzę jednak, żeby hodowcy ryzykowali zabieg sztucznego poronienia u owcy (cięcie cesarskie u owiec jest ryzykowne), natomiast uzyskuje się je od owiec starych przeznaczonych do wybrakowania. Taką owcę się kryje i przed porodem ubija uzyskując mięso i skórki.
Niegdyś również w Polsce hodowano karakuły, które krzyżowano z lokalnymi rasami owiec jak polska owca górska. Obecnie się już ich u nas nie utrzymuje, ale nadal można zobaczyć ludzi noszących płaszcze karakułowe. Również w stroju górali podhalańskich jest często używana taka skórka, np. do ozdabiania serdaków lub produkcji czapek (górale nazywają skórki karakułowe perskimi barankami) takie jaką ma Hamid Karzaj na zdjęciu powyżej. Przeważają czapki czarne (jaką ma mój tata), ale można też spotkać siwe (taka należała do mojego pradziadka).
Oprócz karakuła istnieją też inne rasy owiec smużkowych jak: malicz, sokolska, resztiełowska i czuszka. Niestety poza nazwami nic więcej o tych rasach nie wiem. Rónież w Polsce mieliśmy kiedyś lokalną smużkową rasę. Była to krukówka lubelska, rasa owiec małych (maciorki do 25 kg żywej wagi). Utrzymywana była w powiecie biłgorajskim i janowskim. Niestety rasa ta wyginęła, chociaż wspomina o niej jeszcze książka "Poradnik chowu owiec" z roku 1958.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Pytajom sié mnie cému nie pisém blôga pô góralsku.

Pytajom sié mnie cému nie pisém blôga pô góralsku. Nyj ôdpôwiadom. A ôdpôwiem ba jak pô pôlsku.
Gwara góralska jest moim pierwszym, że to tak ujmę, językiem. Władam nim biegle i używam na co dzień. Osoby, które mnie znają lepiej pewnie zauważyły, że używając języka literackiego czasem wtrącam słowa góralskie i podejrzewam, że mam mimo wszystko swoisty zaśpiew (zwłaszcza w mowie potocznej). Jednak blog piszę po polsku. Są tego trzy powody, które omówię.
Pierwszy to opisany wcześniej problem z zapisem.
Drugi powód jest taki, że gwara góralska nie jest odrębnym językiem. Jest wariantem regionalnym języka polskiego. Na dodatek istnieją pewne dziedziny, w których gwary użyć się nie da. Owszem ks. Tischner napisał "Historię filozofii po góralsku" i twierdził, że  twierdzenie filozoficzne jest nic nie warte, jeżeli nie da się go wyrazić po góralsku. Mnie niestety do księdza profesora daleko. Owszem, czasem w rozmowach ze znajomymi góralami wchodzimy na tematy np. filozoficzne. Mam kolegę, który potrafi mówić o "eschatôlôgicnym synsié tegó twierdzynio". Ja niestety tak nie potrafię. Podobnie razi mnie tzw. liturgia góralska. Jest język duszy i język domu. W moim przypadku językiem duszy jest język polski (może trochę łacina) a językiem domu gwara góralska.
Trzeci powód jest pokrewny drugiemu. Teoretycznie mógłbym napisać wpis o Goralenvolku czy tożsamości górali po góralsku i nie byłoby sztuczne ani dziwne. Z tym, że ja w założeniu kieruję blog do szerszego grona odbiorców, a część z nich mogłaby mieć problemy ze zrozumieniem tekstu po góralsku.
Do tematu może jeszcze kiedyś wrócę.

Jak pisać pô góralsku?

   Odwieczny problem jak zapisywać gwarę. Tak się składa, że my górale używamy trochę więcej głosek niż reszta Polski. Jak zapisać słowo oscypek. Mogę napisać łoscypek każdy przeczyta to w miarę poprawnie, jeżeli jeszcze odpowiednio zaakcentuje to nawet największy ceper nie zrobi błędu (a górale mają bardzo dobry słuch i najmniejszą nawet pomyłkę lub niedociągnięcie artykulacyjne wychwycą). Niestety taki zapis jest fatalny z historycznego punktu widzenia. Do dziś niektórzy starsi górale ł wymawiają jak tzw. ł kresowe zbliżone nieco do ogólnopolskiego l. A w słowie oscypek zawsze wymawiano ł w artykulacji dzisiejszej (czyli u zgłoskotwórcze). Nazywa się to labializacją nagłosowego o. Więc może zapisujmy oscypek. Historycznie poprawnie, niestety nie wskazuje na inną wymowę. Góral przeczyta poprawnie, ceper nie. Można zapisać uoscypek (lub uoscypek jak w nazwie zespołu Golców). Forma poprawna, umożliwia poprawne odczytanie (lub zbliżone), ale pisze się dłużej i nie jest to rozpowszechniona forma zapisu. Można w końcu użyć nowej góralskiej ortografii i napisać ôscypek. Przy odpowiedniej instrukcji można poprawnie odczytać, nie robimy nowego dwuznaku, ale trzeba ustawiać specjalnie na klawiaturze no i używanie takiej ortografii może prowadzić do przekonania, że gwara góralska to inny język a górale inny naród. A moje zdanie na temat separatyzmu znacie po poprzednich wpisach.
Podobnie mamy z śródgłosowym o, które też ulega labializacji, ale nieco słabszej. Chodzę, góral wymawia chôdzém.
   Kolejna sprawa z pochylonym e. Weźmy za przykład słowo się. I tu jest jeszcze gorzej. Bo dochodzi nam zróżnicowana wymowa. Bo wymowa waha się między siy a sie. Podobnie cemu (cymu, cemu).
Godołek z Władkem. Jeden powie Godołek z Władkem, inny godołek z Władke/ym, inny z Władkym, jeszcze inny będzie godoł z Władke, a część jeszcze zmiękczy k i będzie godać z Władkiym (co jest już niepoprawnym wpływem języka ogólnopolskiego). Inny przykład. Jak pisać szczęście. Scynściy, scęście, scenście, scynście? Moim zdaniem scynście. Z tym, że można to rozwiązać używając kolejnej literki é wtedy zapis byłby następujący: scénścié lub scynścié (ja jestem zwolennikiem ostatniego zapisu).
   Kolejna sprawa wygłosowe o. Mamo! Mamô, mamó? W wymowie to brzmi jak głoska między o a u (tak jak w słowie góry. My rozróżniamy u i ó!). Jednak można też powiedzieć bardziej w stronę ô. 
   Mamy jeszcze archaizm podhalański. Czyli przejście y po głoskach takich jak: s, c, dz i z w i. Szyba po góralsku wymawia się siba (z tym, że s wymawiamy jak w słowie sinus). To powinno się zapisywać przez ý, sýba.
   Dochodzi kwestia końcówki III os. l.mn czasu teraźniejszego. Pytają po polsku, pytajom po góralsku. No i jest problem z tym o u mnie we wsi mówi się -om, ale w innych wsiach -óm. Ja na razie piszę -om.
   Jeżeli chodzi o mnie to używam zapisu najbardziej zbliżonego do ogólnopolskiego (w skrócie wygląda on jak zapis w ortografii góralskiej, ale bez nowych znaków: ý, é i ô, którym odpowiadają: y, e i o).
   Jeżeli chodzi o mój blog to czasem pewnie jakiś post po góralsku się znajdzie, wtedy postaram się zapisać go w ortografii góralskiej, z zastrzeżeniem, że nie jest to podkreślanie odrębności gwary od języka polskiego!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Polecam

 Na chwile odchodzę od Podhalaniki na moim blogu. Bardzo polecam wszystkim nagrania rekolekcji ks. Karola Stehlina FSSPX nt. "Trzy okresy życia duchowego". Ks. Stehlin jest kapłanem Bractwa św. Piusa X, które ma wciąż nieuregulowany status kanoniczny w Kościele katolickim (warto pomodlić się w intencji uregulowania tegoż statusu). Nie zmienia to faktu, że nigdy nie słyszałem tak precyzyjnie wyjaśnionych zasad katolickiego życia duchowego.
http://www.youtube.com/watch?v=Lf92nm_qhlQ
http://www.youtube.com/watch?v=nwJXsblgAxM
http://www.youtube.com/watch?v=-dH-CO6F9nQ
http://www.youtube.com/watch?v=f3_1-LCXO-k
http://www.youtube.com/watch?v=c-wgjxmBkKI

czwartek, 3 stycznia 2013

O Wołochach i ślebodzie

W ostatnim poście starałem się uzasadnić do czego może prowadzić podkreślanie odrębności górali i doszedłem do wniosku, że tak naprawdę, mimo różnic, jesteśmy częścią narodu polskiego.
Teraz zamierzam ukazać te różnice. Postaram się nie wchodzić zbytnio w opisowe szczegóły tylko podać interpretację (ot taka pseudonauka:).
Pisałem już o tym, że np. wspólnotowy wypas owiec na halach jest dla reszty Polski czymś nieznanym i po części niezrozumiałym. W gwarze podhalańskiej będącej jakby nie było jedną z gwar małopolskich występują słowa pochodzenia słowackiego, rumuńskiego czy węgierskiego, a góralowi jest o wiele łatwiej zrozumieć Słowaka niż mieszkańcowi innej części naszego kraju. Jakoś dziwnie się składa, że stroje ludowe podobne do góralskiego znajdziemy na Słowacji, Rumunii, Węgrzech a nawet w Albanii, natomiast ze świecą szukać ich na Mazowszu (mam na myśli np. sukniane portki z parzenicami). Każda góralska kapela oprócz tradycyjnej podhalańskiej muzyki ma w swym repertuarze słowackie i węgierskie czardasze.
Wśród górali wytworzył się ostry podział na swoich i obcych (ceprów). Co by nie mówić w opinii przeciętnego górala góralem się trzeba po prostu urodzić. Niestety czasem ten podział prowadzi do pogardy obcych. Wiele rodów góralskich odgrzebuje swoje drzewa genealogiczne i szczyci się tym, że zamieszkuje od wieków po Tatrami. Dużo tu prawdy, sam jestem przykładem bardzo "góralskiego" pochodzenia. Wszyscy moi znani przodkowie pochodzili  zaledwie kilku podhalańskich wiosek leżących niedaleko siebie. Można by dojść do wniosku, że górale to jakieś zamknięte plemię niedopuszczające do siebie obcych (tacy polscy Cyganie).
Wydaje mi jednak, że historia pokazuje coś innego. Żyjemy na styku kultur (Euroregion Tatry organizuje nawet wystawy na styku 7 kultur pogranicza polsko-słowackiego) i z każdej z tych kultur czerpiemy. Genetycznie podejrzewam, że pochodzimy od słowiańskich praprzodków, którzy w czasie wędrówek wołoskich zmieszali się za napływową ludnością wołoską. Nie wiemy czy ci Wołosi (którzy niewątpliwie na Podhale dotarli) wędrowali łukiem Karpat czy przyszli z południa. Nie wiemy czy mówili po wołosku (rumuńsku), słowacku czy rusińsku. Nie wiemy jaką religię wyznawali (prawosławie czy katolicyzm). Wiemy, że przyszli, wiemy, że całkowicie stopili się z mieszkającymi już na Podhalu Polakami i po sobie zostawili ślady w języku, stroju, zwyczajach i nazwach własnych.
Oprócz śladów wołoskich możemy znaleźć też inne. Na przykład węgierskie. Tak się składa, że można odnaleźć przynajmniej kilka rodzin góralskich noszących węgierskie lub węgiersko-brzmiące nazwiska bądź przydomki jak Łojos (Lajos) lub moje nazwisko Antoł. Są górale, którzy mają pochodzenie romskie. Żeby było ciekawiej bodajże w Białym Dunajcu jest przysiółek Tatary. Są ludzie co są w stanie dostrzec w urodzie niektórych górali rysy azjatyckie. Ten ostatni przykład jest już nieco humorystyczny. Nic mi nie wiadomo o osadnikach tatarskich pod Tatrami (choć byli w przeszłości tacy co tłumaczyli nazwisko Marduła jako pochodzące od Mardukh-Allah, a Sabała od Sabh-Allah, ale to jest już daleko idąca nadinterpretacja:)
Podsumowując. Cobyśmy o sobie nie twierdzili to wydaje mi się, że po prostu jesteśmy niesamowicie ciekawym efektem zmieszania się kultur. W pewnym momencie historii pod Tatry dotarli ludzie innych kultur, zmieszali się z pierwotnymi mieszkańcami i aż do odkrycia Zakopanego przez dra Chałubińskiego w XIX wieku byliśmy w zasadzie odizolowani od reszty Polski. Izolacja dotyczyła kultury, władza królewska, starościńska a potem cesarska sięgała jak najbardziej na Podhale. Jak mawiał mój dziadek "Od mysy do cysorza, kozdy zyje z gospodorza", ktoś musiał podatki płacić i powinności spełniać. Jeżeli chodzi o te powinności to wspomnę o jeszcze jednym ważnym elemencie tożsamości góralskiej. Mianowicie o umiłowaniu tzw. ślebody czyli wolności. W większości wiosek podhalańskich nie było pańszczyzny w formie znanej w innych częściach Polski. Podhale było królewszczyzną. Powinności, owszem nakładali dzierżawcy starostwa nowotarskiego, ale chłop królewski i tak był w lepszej pozycji od chłopa pańszczyźnianego. Na dodatek zawsze można było uciec w Tatry i zbójować.
O tej mimo wszystko jednak niezależności Podhala od władzy zwierzchniej świadczy wiele przyśpiewek, np. ta:
 "Popijoj, popijoj 
Nowy Torzek mijoj
Nowy Torzek minies
Nie bój sie nie zginies"
W Nowym Targu był ostatni posterunek żandarmerii austriackiej.  Dalej władza Najjaśniejszego Pana juz nie siyngała! Haj!