wtorek, 28 maja 2013

Dlaczego wolałbym, żeby moje dzieci nie czytały Harrego Pottera?

Miałem ten wpis zatytułować Summa contra Harrium Potterum, ale po pierwsze nie wiem czy to poprawnie po łacinie, a po drugie nie chcę się tu kreować na św. Tomasza ;)
Dlaczego podejmuję ten temat? Sprawa banalna, zostałem o to poproszony przez czytelniczkę. Prośbę spełniam.
Trochę jest mi niezręcznie się wypowiadać w tej kwestii, bo przyznam się szczerze, że od paru dobrych lat beletrystyki nie czytam (chociaż należę do mniejszości w naszym społeczeństwie, która ogólnie ma kontakt z "plikiem papieru zszytym z jednej strony" zwanym książką).
Ad rem. Harrego Pottera czytałem (5 tomów). Pamiętam czas jak ta książka się pojawiła (kurcze to już będzie dobre kilkanaście lat temu!). Pamiętam wielkie dyskusje, zawziętych przeciwników i równie zawziętych obrońców. Jak to bywa, sprawa ucichła, emocje opadły, Potter kurzy się na półkach, jedynie czasem jakiś egzorcysta coś wspomni o zagrożeniach duchowych. Zagrożenie duchowe Harrym Potterem było (jest) jednym z głównych podnoszonych. Ja się na tym nie znam, nie wydaje mi się, żeby przeczytanie tej książki od razu implikowało opętanie (nawet nie wydaje mi się, żeby treści w niej zawarte jakoś otwierały na działanie złego ducha). Z tym, że powtarzam, nie znam się na tym, nie wiem czy są znane udokumentowane przypadki opętania powiązanego z Harrym Potterem.
Mam pisać dlaczego tej książki nie dam do czytania swoim dzieciom (o ile się takowych dochowam;).
Wychowałem się na literaturze "przygodowej, względnie przygodowo-awanturniczej" (cytat z filmu CK Dezerterzy;). Karol May, Nienacki (Pan Samochodzik), Szklarski, Sienkiewicz, to byli autorzy mojego dzieciństwa.
Harry Potter był dodatkiem do tego. Wydaje mi się, że wymienieni wyżej autorzy w swoich książkach przekazują pewne wartości i wiedzę. Wolałbym, żeby dla mojego syna wzorem był Old Shatterhand, człowiek honorowy i uczciwy, a przy okazji chrześcijanin, który nawrócił Winnetou lub Pan Wołodyjowski (którego nie trzeba charakteryzować). Harry Potter to przykład cwaniaczka, który co prawda walczy ze złem, ale pojęcia honoru i uczciwości są mu obce. Łamie notorycznie przepisy i kłamie. Co więcej jedyną konsekwencją (nie licząc doraźnych kar) za to jaka go spotyka to zwycięstwo Gryffindoru w punktacji poszczególnych akademików (czy jak tam się to nazywało). Jest to wg. mnie niewychowawcze. Nie chciałbym, żeby moje dzieci widziały w kimś takim autorytet. Ponadto nie lubię fantastyki specjalnie. Wolałbym, żeby mój syn (wzorem ojca) latał pomalowany jak Indianin (a nie z błyskawicą na czole) i żeby w patyku widział raczej szablę niż różdżkę.

piątek, 24 maja 2013

Nuda, przerwa jakaś...

Dawno nic nie napisałem i tak zastanawiając się o czym by tu sobie pogaworzyć przyszedł mi na myśl skecz Macieja Stuhra "Rozmowa przez telefon" (dla tych co nie znają: http://www.youtube.com/watch?v=N3UPRGwTSYs). Przyszedł mi do głowy w kontekście braku pomysłu na post. I dobrze, bo "Nuda, przerwa jakaś" stała się natchnieniem. Bardzo lubię tę scenkę, gdyż autor w fajny sposób oddał tam gwarę krakowską (albo raczej miejski slang krakowski, który nadal można usłyszeć na ulicach Stołeczno-Królewskiego Miasta). Na pewno coraz mniej już ludzi w Krakowie mówi w ten sposób, ale nadal wychodzimy na pole, nadużywamy -że (sluchejże, chodźże itp.), w specyficzny sposób akcentujemy itp. Zresztą to nie tylko cecha Krakowa, niedawno miałem okazję rozmawiać z nieznajomą mi osobą przez telefon. Nosiła nazwisko sugerujące, że jest z Nowego Targu, ale jak usłyszałem głos to już nie miałem wątpliwości. Dla mnie "wymowa" nowotarska jest nieco bardziej pod wpływem gwary góralskiej i dlatego może trochę "twardsza" od krakowskiej, jednak na pewno jest nie do pomylenia :) W ogóle zauważyłem, że w Małopolsce można wyznaczyć takie "spektrum" językowe. Od wymowy z okolic Czebini i Olkusza (zbliżonej już do śląskiej), poprzez krakowską, tarnowską do jasielsko-rzeszowskiej, która już brzmi podobnie do kresowej. Oczywiście nie biorę tu pod uwagę gwar góralskich, które dla mnie stanowią trochę inszą inszość (choć bez wątpienia należą do dialektu małopolskiego). Raczej mam na myśli specyficzną wymowę języka ogólnopolskiego w poszczególnych miejscach. Bardzo się cieszę, że nadal można takie rzeczy zauważyć, przecież (co ciągle podkreślam) takie różnice świadczą o tym, że nie jesteśmy jednolitą, nudną masą. Mam nadzieję, że długo jeszcze w Polsce będzie można powiedzieć "Twoja mowa Cię zdradza".
To może by było na tyle. Moja powyższa notka stanowi luźne przemyślenia autora, który z wykształcenia po części już jest, a niedługo mam nadzieję będzie na 100% biologiem. Na językoznawstwie się nie znam, stąd lekki chaos w nomenklaturze itp. W związku z tym usilnie proszę wszystkich specjalistów, którzy będą to czytać o nie stosowanie wobec mojej osoby rękoczynów (słowne oczywiście dopuszczam w ramach komentarzy, o które proszę:).


piątek, 17 maja 2013

Zielone Świątki

Z okazji zbliżającej się Uroczystości Zesłania Ducha Świętego pragnę złożyć życzenia obfitości darów Pocieszyciela, który będzie posłany.

Szkoda, że te Święta coraz częściej traktujemy jako kolejną niedzielę (tak się składa, że żadną miarą nie da się w okolicy Zielonych Świąt zrobić długiego weekendu...). Na Podhalu przynajmniej kojarzy się z tradycją palenia w ten dzień ognisk i spotkań rodzinnych.
A jest to ważne Święto, upamiętniające fakt, że grupa uczniów "zamknięta z obawy przed Żydami" przestała się lękać i zaczęła głosić Ewangelię "aż po krańce ziemi".

Na koniec proponuję posłuchać łacińskiego wykonania sekwencji Veni Sanctae Spiritus (po polsku Przybądź Duchu Święty). Sekwencje są to rymowane utwory liturgiczne wykonywane pomiędzy czytaniami. Istnieje ich tylko kilka. W zwyczajnej formie rytu rzymskiego używane są w zasadzie dwie: Victimae Paschali Laudes (Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary) na Niedzielę Zmartwychwstania i w oktawie oraz Veni Sanctae Spiritus. W nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego (tzw. trydenckiej) istnieją dodatkowo: Lauda Sion Salvatorem (Zbawiciela Chwal Syjonie) na Boże Ciało (możliwa do użycia także obecnie, ale nieobowiązkowa), Stabat Mater Dolorosa (Stała Matka Boleściwa) na święto Siedmiu Boleści NMP, obecnie Matki Bożej Bolesnej oraz Dies irae (Dzień gniewu) na pogrzeby i w Dzień Zaduszny. Były też inne sekwencje używane w różnych wariantach rytu rzymskiego.
A oto obiecany link do Veni Sanctae Spiritus: http://www.youtube.com/watch?v=aqkR-4l73CI

sobota, 4 maja 2013

Austryjo pukła

Zgodnie z obietnicą wracam do tematu stosunku górali do CK monarchii. Najpierw przyśpiewki:

Jedna śpiewana przez dezerterów:

Cýsorzu, Cýsorzu
Nojaśniéjsy Panié
Dołeś mi sabelke
Nasr... ci jo na nie

A druga zaśpiewana przez brata mojego pradziadka, dra Jana Gutta-Mostowego kiedy w 1919 roku powrócił z armią Hallera do Polski. W ogóle niesamowicie ciekawa jest historia tego człowieka, który po zdaniu matury, w obliczu kłopotów politycznych uciekł z Austro-Węgier i całą I wojnę światową jeździł po Europie, studiował medycynę w Zurychu (skończył z doktoratem), a zarabiał jako zapaśnik. Do rodzinnego Poronina (po 10 latach) wrócił z armią Hallera. Potem osiadł w Stanisławowie, ożenił się z córką burmistrza, założył prywatną klinikę ginekologiczną. Został zamordowany w 1941 roku przez Niemców, jako przedstawiciel polskiej inteligencji.
Ale wracając do przyśpiewki, którą zaśpiewał swojemu bratu Józefowi:

Bracié mój, bracié mój
Darmôś sié mi smuciył
Austryjo pukła
A jo Ci sié wróciył!

Na zarzut ojca, który nazwał go dezerterem odpowiedział: "Byłbym dezerterem gdybym zdezerterował z wojska polskiego - zaś póki ono nie istnieje, jestem jak pies, który urwał się z łańcucha i który choć głodem przymiera to jednak wolny".
Matka wspomnianego Jaśka, Wiktoria Guttowa, która wspominała nauczycielkę, uczącą ze łzami dzieci hymnu "Boże wspieraj, Boże ochroń nam Cesarza i nasz kraj". Łzy płynęły jej, bo uczyła austriackiej pieśni polskie dzieci. (cytat z książki Jana Gutta-Mostowego "Hej Mostowi, Mostowi").
Po co to piszę? No chyba nikt nie ma wątpliwości. Wydaje mi się, że powyższe przykłady pokazują, że na Podhale nie było aż tak strasznie wiernopoddańcze względem monarchii i miało polską świadomość narodową. Trzeba też pamiętać o Powstaniu (Pôrusyństwié) Chochołowskim z 1846 roku, krwawo stłumionym przez (podburzonych przez Austriaków) chłopów z Czarnego Dunajca. O Powstaniu może kiedyś więcej napiszę.
Obecnie już mało kto pamięta o cesarzu, monarchii, dezerterach itp. A szkoda, bo z jednej strony (jak pisałem wcześniej) to państwo było pewną wspólnotą narodów Europy (nazwijmy ją) środkowo-południowej, ale z drugiej strony był to mimo wszystko jeden z zaborców Polski.

środa, 1 maja 2013

Pôwiadali Niymce...

...ze my cudzoziymce
a my som Pôloki 
chłopcý Austryjoki"

Tą krótką góralską przyśpiewką wznawiam blogowanie. Przyśpiewkę zanotował w karczmie, bodajże w Niedźwiedziu, Władysław Orkan. Co nam ten krótki utwór mówi. No mówi coś pięknego, że jeszcze 100 lat temu w południowej Polsce można było być Polakiem i Austriakiem zarazem. Jak Mickiewicz, który czuł się Litwinem a zarazem Polakiem. Innym potwierdzeniem tego, że między polskością a austriackością nie było sprzeczności niech będą słowa szefa kompanii z CK Dezerterów w słynnej scenie ze śpiewaniem hymnu (http://www.youtube.com/watch?v=xOpSWJ2ZGvs) - "Wszyscy jesteśmy Austriakami". Czyż nie piękne? CK monarchia łączyła pod wspólnym cesarsko-królewskim berłem Najjaśniejszego Pana różnorodne narody, jednakże mające wspólną tożsamość - austriacką. Teraz tego nie ma. Wraz z upadkiem Austro-Węgier upadła wspólnota narodów środkowo-południowej Europy.


A teraz na serio, bo wyżej pozwoliłem sobie na nutkę typowo galicyjskiego CK patriotyzmu, nieco sprzecznego z polską racją stanu. Wielu ludzi zna mnie jako człowieka o dziwacznych poglądach, z jednej strony niby Polak, z drugiej jednak hołdujący CK monarchii, tęskniący za Najjaśniejszym Panem itp. Ja to traktuję trochę jako żart, a trochę jako mimo wszystko nostalgię i podkreślenie tego, że my Polacy różnimy się też doświadczeniem historycznym. Bo czy ktoś sobie wyobraża, żeby na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie jakaś knajpa reklamowała się portretem cara Mikołaja w szyldzie? Coś co można spotkać w Krakowie na ul. Floriańskiej, gdzie widnieje portret Jego Cesarsko-Królewskiej Mości Franciszka Józefa I, podobnie jedna z wód mineralnych ma na etykiecie podobiznę Cesarza. Nie będę się tutaj rozpisywał o tym jak to nam było dobrze, bo (od 1866 roku) nikt nas nie germanizował, mieliśmy posłów w Wiedniu a nawet premiera rządu austriackiego. Po prostu jako mieszkaniec tej ziemi (i tkwiący w niej korzeniami) czuję związek z jej przeszłością w czym pragnę też się odróżniać od mieszkańców innych części Polski (in varietate concordia - jedność w różnorodności).


W następnym wpisie pokaże (też na przykładzie góralskich przyśpiewek) stosunek do CK monarchii nieco z innej strony.