środa, 19 grudnia 2012

Historia magistra vitae. Dlaczego należy pamiętać o trudnej przeszłości.

Jak wcześniej zapowiedziałem chciałbym poświęcić kilka wpisów góralszczyźnie, głównie w aspekcie jej obecnego stanu duchowo-kulturalno-materialnego.
Fto my som? Kim jesteśmy? Kto? Górale. Na początek uprzedzam, wszystko co pisze będzie z perspektywy Arystypa z Cyreny cyli Zygmunta Kuchty z Bukowiny. Nic nie pisze na pewno. Zdajy mi sie. Zdaje mi się, że jest to niebagatelne pytanie.
Każdy człowiek żyjący na północ od Myślenic, na zachód od Cieszyna i na wschód od Piwnicznej przyjeżdżając na wesele góralskie nagle odkrywa, że wszystko jest inaczej niż na klasycznym polskim weselu. Tu jacyś pytace, jakieś cepowiny, regionalne tańce i stroje itp. Jak kiedyś opowiedziałem koledze o tym jak się u nas wypasa owce, jak to wszystko funkcjonuje, kto to jest baca itp. usłyszałem "A myślałem, że to jest Polska". Nie wątpliwie różnimy się od reszty Polski i różnice są uderzające. To jedna strona.
A teraz druga. Podobno nasz góralski taniec po śtyry to wariacja oberka, melodie cepowin są znane w krakowskiem (tylko używane do zwyczajnych przyśpiewek), jak czytamy staro i średniopolskie utwory odnajdujemy dużo słów i form zachowanych obecnie w gwarze podhalańskiej. Co więcej resztki zachowanych innych gwar małopolskich są bardzo podobne do gwary góralskiej. Czyli może się aż tak bardzo nie różnimy. A nawet to właśnie myśmy zachowali czystą kulturę dawnej Polski. Kto wie czy gdyby wstał z grobu Krak i Piast Kołodziej to najlepiej poczuliby się nie w Krakowie czy Gnieźnie tylko na Bańskiej lub w Poroninie? Może to właśnie my jesteśmy tymi rdzennymi Polakami.
Odrzucam obydwie skrajności. Ani nie jesteśmy odrębnym narodem ani nie jesteśmy ostatnimi Mohikanami czystej, nieskażonej, rdzennie polskiej kultury.
W tym wpisie chciałbym ku przestrodze przypomnieć bolesną przeszłość jako przykład skrajnie pojętej odrębności Podhalan. Odrębny naród starali nam się wmówić hitlerowcy wraz z Wackiem Krzeptowskim i jego mocodawcami Widerem i Szatkowskim w ramach akcji Goralnevolk. Mimo tego, że per saldo wydaje mi się, że wyszliśmy jako społeczność z lekko nadszarpniętym honorem z całej tej akcji, to uważam, że powinniśmy o fakcie zdrady pamiętać i powinna być ona dla nas przestrogą. Niestety obecnie widzę, że się zapomina lub nawet wypiera ze zbiorowej pamięci w ogóle okres II wojny światowej, a Goralenvolk w szczególności. Nawet dochodzi do takich skrajności, że lokalna ludność ciszej lub głośniej nastaje na pomnik bohatera podziemia Augustyna Suskiego w Szaflarach (doszło niedawno nawet do aktu wandalizmu).  
Bo po co to syćko przybacować? A przypominać trzeba, żebyśmy jak znowu przyjdzie moment próby nie zapomnieli i nie dali się uwieść zdrajcom. W ostatnią wojnę dało się omamić ok. 20% naszych braci (z różnych powodów, często zastraszeni, pobici). W roku 1940 Niemcy przeprowadzili spis ludności, gdzie w rubryce narodowość była alternatywa: Polak, Góral, Żyd, Ukrainiec. Ludzie podawali narodowość Polak-góral lub polski góral (co potem działacze Goralisches Komitee traktowali jako deklarację narodowości góralskiej). Zwracam się do górali, do których sam się zaliczam. Jak ktoś Ci każe się określić czy jesteś Polakiem czy góralem nie ufaj mu. Taka alternatywa nie istnieje, a jeśli już musisz się określić określ się jako Polak. Góralszczyzny nikt Ci i tak nie zabierze, a polskość łatwo przez zdradę można stracić.
Dlaczego o tym piszę.  Pozornie wydaje się, że zagrożenia ewentualną powtórką z czasów II wojny światowej na Podhalu niema. Jest to region tradycyjnie prawicowy, nawet w opublikowanej parę lat temu odezwie Zjazdu Górali Polskich Związek Podhalan szumnie głosi, że górale stanowią wierną ochronę kresów południowych RP (przed kim?) (Ojczyzno droga tu masz na wroga straż!). Niestety z historii wiemy, że przeróżne dumne zapowiedzi czasu pokoju różnie sprawdzają się w sytuacji wojennej. Nikt obecnie poważnie nie podnosi kwestii jakiejś narodowej odrębności Podhalan (jak np. mamy do czynienia na Śląsku), ale przed II wojną światową też takich akcji nie było (przynajmniej o nich nie słyszałem), a potem doszło do czego doszło.
 Dla dobra Podhalan i Podhala należy ciągle przypominać o Goralenvolku i o tym, że mimo niewątpliwych różnic (o których później) jesteśmy po prostu częścią większej wspólnoty "której na imię Polska".
Oczywiście należy pamiętać o tym, że jak już pisałem, per saldo górale wyszli z II wojny światowej z honorem. Dlatego oprócz Goralenvolku, który powinien być dla nas przestrogą należy pamiętać o takich postaciach i organizacjach jak: Augustyn Suski, Bolesław Dusza-Szarota (któremu może poświęcę odrębny wpis, gdyż jest to postać zapomniana), Konfederacja Tatrzańska, Józef Krzeptowski i kurierzy tatrzańscy, mnóstwo partyzantów i prostych ludzi, którzy bez względu jaką kartę narodowościową posiadali (G-góral czy P-Polak) zawsze byli gotowi udzielić schronienia prześladowanym. Wielu z nich oddało życie za Ojczyznę czy to w Oświęcimiu lub innym obozie czy na polu bitwy czy zamordowani w inny sposób, nawet w swoich domach (czasem przez Polaków - kolaborantów, jak część mojej rodziny). Niech oni będą wzorem górala-Polaka. Cześć ich pamięci!

wtorek, 18 grudnia 2012

Uwaga językowa

Prowadzę blog i za każdym razem jak chcę napisać nowy post to klikam ikonki Wyświetl bloga, napisz nowego posta. Czytam i się oględnie mówiąc denerwuję. Gdyż w naszym polskim języku forma biernika rodzaju męskonieżywotnego jest równa mianownikowi. Nie słyszałem w tym wypadku o jakimś wyjątkowym traktowaniu blogu czy postu. Może Rada Języka Polskiego wydała jakieś orzeczenie w tej sprawie, ja nic takiego na ich stronie nie znalazłem. Więc piszę blog, czytam post, sprzedaję stół, ale za to sprzedaję psa, strzygę barana. Dopóki formy bloga, posta itp. funkcjonują w języku potocznym jest ok, ale jak już wchodzą do blogger.com coraz mniej mi się to podoba. Może mi ktoś zarzucić, że się czepiam, wszak większość czyta bloga i pisze SMSa. Dobra, ale popatrzmy na to z innej strony. Idę o zakład, że każdego z P.T. czytelników razi forma "sprzedaję stoła" lub "piszę lista"  (przypomina język Ferdynanda Kiepskiego). Stół tym się różni od psa, że jest NIEŻYWY, blog też nie jest żywy, żadną miarą, podobnie SMS i post. Hamburger już można dyskutować (wszak jem hamburgera), pewnie kiedyś był żywy (mam nadzieję;). Może zamiast iść na łatwiznę, postarajmy się zadbać nawet w mowie o używanie poprawnych form biernika rodzaju męskonieżywotnego.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Władysław Trebunia-Tutka

Kolejny post. Teraz pora na region. Mam nadzieję, że nie poprzestanę na tym, ale częściej będę podejmował sprawy podhalańskie. Chciałbym w kilku krótkich bądź dłuższych wpisach przedstawić swój pogląd na stan obecny Podhala w szerokim aspekcie. Od kwestii związanych z samą tożsamością górali po sprawę "Zakopianki", Zacznę od smutnej wiadomości i krótkiej refleksji.
W zeszłym tygodniu odbył się pogrzeb jednego z największych twórców ludowych Podhala Władysława Trebuni-Tutki. Był Władysław człowiekiem nieprzeciętnym. Mogę się szczycić, że miałem okazję kilka razy w życiu się zetknąć z jego osobą (był bliskim znajomym moich rodziców), choć skromnie przyznaję, że pewnie by mnie na ulicy nie poznał.
Ś.p. Władysław i jego rodzinny zespół zasłużyli się dla kultury Podhala w sposób ogromny. Uważam, że ich dzieło tzw. nowa muzyka góralska jest tym co może pomóc przetrwać naszej kulturze, kulturze górali podhalańskich. Bo tylko żywa kultura trwa inaczej zmienia się w skansen lub odtwórstwo. Tutki wyszli poza przysłowiowe "grule z mlykem". I choć ortodoksyjni muzykanci sarkali na Jamajczyków na scenie to sądzę, że dzieło Tutków przetrwa. A co by nie mówili ortodoksi, to mniemam, że żaden z nich nie znał starej muzyki lepiej niż Władysław. Sam kilka dobrych lat temu mogłem słuchać prelekcji Władysława Trebuni-Tutki, jego syna Krzysztofa i Jana Karpiela-Bułecki na temat muzyki góralskiej. Większych znawców chyba Podhale nie zna. Tutki też mają na "koncie" przywrócenie dawnych instrumentów, niemalże zapomnianych jak piscołka czy koza. Tutki poprzez dogłębne zbadanie i poznanie korzeni pchnęli muzykę góralską do przodu.
Na podsumowanie posłużę się parafrazą górlaskiej przyśpiewki.
"Umar nom Władysłow
Dej mu Boze niebo
Ftos se bedzie growoł
Na gynślickak jego"

wtorek, 27 listopada 2012

Wrzosówka

Przyszedł czas na pierwszy poważny post na moim skromnym blogu. Jak pisałem będzie misz-masz i stwierdziłem, że zacznę od owczarstwa. A raczej jego upadku w naszej ojczyźnie. Bo jak nazwać sytuację kiedy nie dość, że pogłowie wynosi nieco ponad 200 tys. sztuk (było do 5 milionów) to najliczniejszą rasą jest.... wrzosówka. Dla niewtajemniczonych wrzosówka to jedna z dwóch najprymitywniejszych ras owiec w Polsce. Czyli nie dość, że w zasadzie niema w Polsce owiec to nawet te co są, to są owce prymitywne. Lata pracy hodowlanej, dzięki którym powstało mnóstwo wysokowydajnych ras mięsnych i wełnistych w naszym kraju są w tej chwili zaprzepaszczane. Żeby nie było, nie mam nic przeciwko wrzosówkom, dobrze, że są, że ich genotyp nie zaginął. Jednak uważam, że sytuacja, w której stanowią najliczniejszą rasę jest nienormalna. Nie jest za to odpowiedzialny ani Tusk, ani Kaczyński i IV RP. Spadek pogłowia został spowodowany załamaniem się koniunktury na wełnę oraz niskiemu popytowi na inne produkty owczarskie (mięso). W Polsce baraniny się nie jada. Żeby zachować stare rasy wprowadzono dopłaty (współfinansowane z UE) do tzw. ras rodzimych (wcześniej również istniały dotacje tylko o wiele niższe). I chociaż na liście ras dotowanych znalazły się też lepsze odmiany, to wrzosówki początkowo było najwięcej, jest najłatwiejsza w utrzymaniu i pielęgnacji. Ten przykład pokazuje, że w obecnej sytuacji istnieje w Polsce cała gałąź produkcji zwierzęcej utrzymywana prawie wyłącznie z dopłat. Nie jest ważne, że wrzosówkę można ostrzyc, ma świetne skóry na kożuchy i podobno wyśmienite mięso. Ważne jest to, że ARiMR płaci 330 zł. do maciorki. I to jest dochód. Owszem, dobrze, że ten dochód jakiś jest, ale czy nie warto się zastanowić nad tym, żeby zrobić coś by w sytuacji zatrzymania dopłat nagle wrzosówki po prostu nie wyginęły? Żeby dla hodowcy podstawowym źródłem dochodu nie była dotacja tylko sprzedaż produktów? Niestety, nic na razie nie wskazuje, żeby szło ku lepszemu. Owszem powstał przy Ministerstwie rolnictwa Fundusz Promocji Mięsa Owczego (sprawozdanie za rok 2011, które zostawię bez komentarza można zobaczyć tutaj: http://www.arr.gov.pl/data/01851/sprawozdanie_rzeczowe_2011_fpm_owcze.pdf ), mięso niektórych ras owiec jest wpisane na Listę Produktów Tradycyjnych (jagnięcina podhalańska, jagnięcina ze świniarki i kilka innych), ale nadal niema pomysłu jak to ożywić i rozreklamować.
W Niemczech też są wrzosówki, co prawda nieco inne niż nasze. I tam ich mięso uzyskuje znacznie wyższe ceny. Może i kiedyś u nas będziemy cenić nasze polskie produkty, ekologicznie wytworzone i płacić za nie więcej niż za hamburgery?
A co z owcami? Ja osobiście mam nadzieję, że ustabilizuje się i rozwinie użytkowanie w dwóch kierunkach. Hodowli konwencjonalnej opartej głównie na pozyskaniu dużej ilości dobrego mięsa, ale też może rozwinie się hodowla owiec mlecznych oraz hodowli ekologicznej opartej o rodzime rasy, z których produkty będą uzyskiwały wysokie ceny.

niedziela, 18 listopada 2012

Zaczynam...

Tak to bywa, że człowiek z nudów, albo szukając innego zajęcia niż uczenie się na konwersatorium z ekologii fizjologicznej zakłada blog. Pewnie szybko mi przejdzie. Wszak już raz startowałem z tym blogiem, kiedy zajęciem jakie mnie zmusiło do pisania była organizacja IV Studenckiej Konferencji Biologii Ewolucyjnej (a raczej ucieczka od niej). W każdym razie nie zaręczam, że całe blogowanie nie skończy się na tym jednym poście.

Jest to mój prywatny blog, na którym w założeniu ma być misz-masz wszystkiego co jest mi bliskie i mnie interesuje. A misz-masz jest wielki, bo moje zainteresowania sięgają od hodowli owiec do spraw związanych z liturgią, doktryną i duchowością Kościoła katolickiego. Nie daleko mi do polityki, naukowej biologii, podhalańskiego regionalizmu, lubię też lingwistykę, historię i pewnie parę innych rzeczy. Jestem związany zarówno z Kołem Przyrodników Studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego jak i z Fundacją św. Grzegorza Wielkiego. Jak widać rozrzut jest:)

 Jak mi pójdzie pażywiom uwidim. Jestem otwarty na wszelkie komentarze, krytykę (byle kulturalną), uzupełnienia, glosy, suplemenety itp.